wtorek, 31 grudnia 2013

Zgrabny funk, zgrabne nogi - made in Canada


Tworząc w ostatniej chwili playlistę na sylwestrową imprezę nie zapomnijcie dorzucić parę rytmicznych/ lekko fazowych kawałków. Ja proponuję Chromeo czyli elektrofunkowy duet z Montrealu. Och tak, znowu Kanada :D 

Chromeo to dość specyficzny duet, bowiem panowie lubią podkreślać oryginalność swojej przyjaźni - jeden dżentelmen jest Arabem, a drugi Żydem. Jak widać wszystko jest możliwe... zwłaszcza na kanadyjskiej ziemi. 


Panowie mają również słabość do kobiecych nóg, wystarczy spojrzeć na zdjęcie obok lub obejrzeć jeden z teledysków, na które również polecam rzucić okiem... nie tylko ze względu na nogi ;)


Żeby było bardziej elektrofunkowo, Chromeo używa cudeńka zwanego talk box (nie mam pojęcia jak to się nazywa po polsku), ale mówiąc krótko, jest to instrument z rurką, który zniekształca głos/dźwięk. Jest to niewątpliwie znak rozpoznawczy Kanadyjczyków, który wydaję mi się, możemy usłyszeć w każdej ich piosence. 


Jakby komuś było mało, to załączam linki do Bonafied Lovin oraz pierwszej piosenki Chromeo jaką usłyszałam, czyli Needy girl ~ You're a needy girl, and you want my world. ;)


Z okazji Nowego Roku 2014 życzę Wam
mnóstwa dobrej muzyki i koncertów,
żeby postanowienia noworoczne nie pozostały tylko na papierze, 
dużo szczęścia i radości 
oraz ...
żeby jutro główka za bardzo nie bolała ;) 

Dżoana 


sobota, 28 grudnia 2013

Trailer music

Two Steps From Hell - może nazwa Wam nic nie mówi, ale zapewne znacie nie jedno dzieło jakie stworzyła ta wytwórnia muzyczna. Zajmuje się ona stricte komponowaniem oprawy muzycznej do zwiastunów filmów oraz gier komputerowych. 

Żeby było ciekawej, wyodrębnił się osobny gatunek muzyczny zwany właśnie - 'trailer music', mający na celu zwiększenie emocji podczas oglądania zapowiedzi nowego filmu, serialu czy gry komputerowej. Jedną z gałęzi trailer music jest 'epic music', której często towarzyszy występ chóru lub orkiestry. Dzięki wzrostowi popularności tego rodzaju muzyki, Two Steps From Hell wydało specjalny album studyjny Invincible (2010).


Wydaje mi się, że najbardziej rozpoznawalnym utworem jest "Heart of courage", który był grany między innymi podczas UEFA Euro 2012 czy Olimpiady w Londynie 2012. Jeśli dla kogoś 2 minuty są niewystarczające, to informuję, że istnieje wersja do zapętlania, bodajże około 8 minut ;) .


Według Wikipedii ( :D) co czwarty zwiastun zawiera muzykę z Two Steps From Hell. Dorobek wytwórni jest dość imponujący, stworzyła ona zwiastuny między innymi do filmów: Harry Potter i Zakon Feniksa, Mroczny Rycerz, Tron: dziedzictwo, Star Trek, Avatar czy X-Men 3. 

wtorek, 24 grudnia 2013

Time for some blues & soul


Ho ho ho świąteczny post!
Domyślam się, że większość z Was ledwo może się podnieść do pozycji wertykalnej, i naprawdę to rozumiem, ale wierzę w umiejętności Waszych palców *scroll scroll* ...więc ...może przeczytajcie jednym okiem, posłuchajcie dwoma uszami i wróćcie do jedzenia? ;D


Doszłam do wniosku, że odrobina staroci Wam nie zaszkodzi. Osobiście uważam, że klimat lat 50-tych czy 60-tych idealnie wpasowuje się do okresu świątecznego. Piosenki tematycznie nie są związane z Bożym Narodzeniem, ale chyba miło jest dla odmiany posłuchać czegoś w stylu retro, prawda? ;)


Odsłona numer jeden: lata 50-te i urban blues w wykonaniu Willie Mae "big mama" Thornton. Piosenkę "Hound dog" bardziej możecie kojarzyć w wykonaniu Elvisa Presleya, jednak pierwotnie piosenka była zaśpiewana właśnie przez Big Mama Thornton. Gdy po raz pierwszy usłyszałam wersję utworu w jej wykonaniu, moja reakcja wyglądała mniej więcej tak: "wooow, jaki głos!". Osobiście preferuję piosenkę w wykonaniu na żywo, niestety jakość dźwięku do najlepszych nie należy.


Teraz odrobina muzyki z duszą, czyli soul w wykonaniu Otisa Reddinga. Jako, że jestem po uszy zakochana w barwie głosu Otisa, tego jak śpiewa i o czym śpiewa...to aż strach pomyśleć co by było gdybym żyła w latach 60-tych :D. I tak o to właśnie, przez dobre 20 minut zastanawiałam się, którą piosenkę zapostować. Ostatecznie zdecydowałam się na "For your precious love", bo wydaję mi się, że nie słyszałam piękniejszej piosenki o miłości... w sumie to jestem pewna^^. A miłość na święta to najlepszy prezent... także dużo radości, miejsca w żołądku na kolejne dni świętowania i kisski od Otisa & Dżoany :)



sobota, 21 grudnia 2013

Space-rock: odyseja kosmiczna

Bee Gees śpiewając "Stayin' Alive" chyba naprawdę potraktowali to na poważnie... Nie wiem czy przez przypadek czy celowo, ale najnowszy singiel Broken Bells "Holding on for life" mógłby się idealnie wpasować w repertuar grupy braci Gibb'sów. 


Na początek przypomnę kim są panowie ze zdjęcia obok. Broken Bells to duet składający się z Jamesa Mercera (wokalista zespołu The Shins) oraz z Briana Burtona, znanego również jako Danger Mouse czy Pelican City (amerykański DJ oraz producent, wyprodukował między innymi płyty artystów takich jak Gorillaz czy The Black Keys).



Z debiutowego albumu Broken Bells (2010) pochodzi fantastyczny, łatwo wpadający w ucho, kawałek "The High Road". Doskonały melodyjnie oraz instrumentalnie. Dla Was w wersji live (różnica między nagraniem studyjnym jest praktycznie niedostrzegalna!). Bez dwóch zdań dodaję Broken Bells do zespołów 'must seen' na żywo!


Utworem promującym najnowszy album zespołu After the Disco jest "Holding on for life". Muszę przyznać, że jestem bardzo ciekawa czy cała płyta będzie utrzymana w tym klimacie. Space-beaty & syntezatory?... Mmm na samą myśl robię się głodna!



Dla fanów filmów również mam dobrą wiadomość. W kosmicznym klipie występuje Anton Yelchin (Star Trek, Like Crazy) oraz Kate Mara (127 godzin, Strzelec). Oczywiście historia w teledysku jest ciut skrócona, ale jeśli jesteście ciekawi jak wygląda całość, to dołączam linki do części 1 oraz 2.
-> Angel and The Fool Part 1
-> Angel and The Fool Part 2

PS Premiera albumu After the Disco planowana jest na 14.01.2014 

środa, 18 grudnia 2013

Cover part. 2

Kolejna odsłona tego co Dżoana lubi najbardziej, czyli covery! Kiedyś muszę wreszcie się zabrać za zrobienie mojej listy Top10...20...50 coverów... może potraktuję, to jako postanowienie noworoczne? ;D


Dziś na warsztat idzie Robyn, a dokładnie jej twórczość w wykonaniu innych artystów. Za pewne większość z Was kojarzy "Dancing on my own" - chyba najpopularniejszy utwór tej szwedzkiej blond wokalistki. Doskonała piosenka, która nadaje się na sylwestrową playlistę... zwłaszcza na sylwestra dla osób określających swoją przynależność do grupy forever-alone (jeśli by nawiązywać do tytułu utworu ;)).

Dla przypomnienia oryginał piosenki -> Robyn "Dancing on my own"

Czas na cover w zupełnie innym wydaniu. Nie sądziłam, że z tego kawałka można zrobić wyciskacz łez... a jednak. Kings of Leon podczas programu Live Lounge BBC Radio1 przerobili "Dancing on my own" na smutną, romantyczną... po prostu piękną balladę. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych coverów (i nie mówię tego dlatego, że jestem KOL-holiczką). Posłuchajcie sami!


Jestem łaskawa i podzielę się jeszcze jednym coverem. Zapewne ucieszy Was wiadomość, iż jest on wykonany przez kanadyjski zespół - Austra (PS dla nich zarezerwowałam osobny post więc stay tuned).

Oryginał -> Robyn "None of them"

Powoli w mojej głowie kształtuje się teoria, iż z utworów Robyn da się stworzyć piosenkę w zupełnie innym klimacie. Nie tylko KOL tego dowiedli, ale także Austra. Wersja Kanadyjczyków jest bardziej mroczna, a przez wysoki i drżący głos Katie Stelmanis można dostać gęsiej skórki. 


wtorek, 17 grudnia 2013

Powerful voice

Jestem wybredna, ale wydaję mi się, że coraz bardziej zaczynam się przekonywać do R&B ;)

Ella Eyre... od czego by tu zacząć. Przede wszystkim zazdroszczę jej niesamowitego głosu, a także tego, że ma 19 lat a już współpracowała z Bastille ("No angels"), Rudimental ("Waiting all night"), Tinie Tempah ("Someday") czy Naughty Boy ("Think about it")... w sumie włosów też jej zazdroszczę.

Ostatnio w poszukiwaniu muzycznych nowości, natknęłam się na najnowszą piosenkę Elli "Love Me Like You" i od razu zostałam zahipnotyzowana. Spokojny beat na początku połączony z energetycznym refrenem... rozpływam się! Odnośnie tekstu również nie mam żadnych zastrzeżeń, a często przecież bywa tak, że słowa piosenki są bardziej płytkie niż kałuża na Saharze. Zdecydowanie polecam "Love Me Like You" i zachęcam do 'zapętlania' ->  "Love Me Like You"

Kolejnym świetnym kawałkiem jest "Deeper", który obecnie możecie usłyszeć jako nowość na niektórych radiostacjach.


Dla odmiany proponuję również bardziej chillową wersję piosenki w remix'ie Oflynn.
PS odnośnie wideo do remixu- z chęcią bym przygarnęła te dwa plakaty z cytatami z piosenek The Killers ;)

Nie mogłam sobie odmówić zapostowania tego mash-up'u. 
Chyba nigdy mi się nie znudzi. Too good to handle!


niedziela, 15 grudnia 2013

Na osłodę życia

Dzisiejszy post będzie słodki niczym ociekający syrop klonowy na naleśnikach... i to ten oryginalny bo zespół pochodzi z Vancouver. :D


Wake Owl - łagodny wokal, łatwo wpadające w ucho melodie, spokojne dźwięki. Całość: delikatna, czasami melancholijna, idealny background do wypicia gorącej czekolady z ulubionego kubka w kanadyjskie łosie, ewentualnie bobry. 


Odkąd odkryłam Wake Owl, zawsze narzekałam, że te kilka piosenek (bodajże sztuk pięć), które znajdują się na ich EP-ce, są niewystarczające... no i doczekałam się! Kilka dni temu zespół ogłosił premierę swojego albumu The Private World of Paradise na 4-go marca 2014 roku. Singlem promującym krążek jest "Candy" (teraz do gorącej czekolady dorzucamy pianki)... oh it's a candy world. 
Pewnie o koncercie w Polsce to sobie mogę jedynie pomarzyć...


Post krótki, bo niedziela, a w niedzielę wskazany jest odpoczynek (najlepiej z dobrą, ciepłą muzyką prosto z zimnej, acz pięknej Kanady).


sobota, 14 grudnia 2013

Ach Szwajcario!

Nie po raz pierwszy mam do czynienia z zespołem, który nie doczekał się jeszcze swojej własnej strony na Wikipedii... Mowa bowiem o szwajcarskim zespole Kadebostany.


Mówiąc szczerze mam gdzieś to co krytycy myślą na temat albumu Pop Collection (o ile w ogóle o nim słyszeli), ja jestem zachwycona i ode mnie spokojnie dostają 9/10. Jak dla mnie jest to jedna z najlepszych płyt powstałych w 2013 roku. Oczywiście jest ona niedostępna w polskich salonach muzycznych... eh jak miło & eh jaka nowość :/). Płyta posiada niesamowity klimat, jest i pop, jest i rap, jest i elektronika... a momentami mam wrażenie, że jest nawet Adele (to odnośnie intro do utworu "Walking with a ghost" oraz piosenki "Goodbye").
PS. Od razu wyjaśniam, że nie mam nic do Adele, głos ma świetny, a radio po prostu ... killing me softly with his song...w tym wypadku her song.


Dzięki Bandcamp (muzyczny sklep internetowy, a także platforma do promocji przeznaczona głównie dla artystów niezależnych) możemy posłuchać całego albumu Kadebostany! A dokładnie mówiąc, możemy posłuchać albumu i się w nim zakochać. Wystarczy kliknąć na odnośnik -> album Pop Collection <- i przenieść się do świata muzyki. Ach Szwajcario! wybaczam Ci wszystkie dziury w serze.

Nie byłabym sobą gdybym nie sprawdziła czy Kadebostany nagrali jakiś cover. Tadam! Beyoncé. Dość wysoka poprzeczka jak na zespół, o którym wie znikoma liczba społeczeństwa. Według mnie podołali!


Jeśli macie ochotę i czas (z tym bywa różnie) to zachęcam do obejrzenia fragmentów z koncertów czy sesji akustycznych. Trzeba przyznać, że Kadebostany mają genialny image. W końcu nie każdy zespół występuje w mundurach. 

piątek, 13 grudnia 2013

Hiszpańska energia

Fuel Fandango czyli rytm, melodyjność i pozytywna energia prosto z gorącej Hiszpanii.
Kto jak kto, ale Hiszpanie czują rytm.


Ten dobrze wyglądający duet w składzie Alejandro i Nita, rozpoczął swoją działalność w 2010 roku. Na tle innych hiszpańskojęzycznych zespołów wyróżnia ich między innymi fakt, że doskonale potrafią połączyć melodyjność języka hiszpańskiego z ...mniej melodyjnym językiem angielskim. Kolejną zaletą jest zdecydowanie stworzenie specyficznego stylu po przez połączenie gatunków takich jak funk, soul, jazz czy flamenco. Swój pierwszy album nagrali w zawrotnym tempie piętnastu dni... co tu dużo mówić, jest Fuel (ang. paliwo), jest impreza. 


Teraz parę słów o piosenkach. To co uwielbiam w "Shiny soul" to stopniowe przyłączanie różnych instrumentów oraz przede wszystkim wesoły funk, słyszalny zarówno w wokalu jak i w instrumentach.
(PS wiem, że na teledysku jest więcej niż dwie osoby... taki tam duet oczami osoby pijanej ;))




"New Life" utwór, który pochodzi z albumu Trece Lunas (2013), również zachwyca cudowną mieszanką stylów, z którymi Fuel Fandango radzi sobie doskonale. Mnie osobiście urzekły fragmenty śpiewane po hiszpańsku. Energia, energia i jeszcze raz energia.


środa, 11 grudnia 2013

"Reflektor" na przedmieściach

Kanady nigdy dość... a zwłaszcza jeśli chodzi o prowincję Quebec.
Arcade Fire, zespół z Montrealu, który według mnie będzie headlinerem 90% festiwali w 2014 roku. Moja muzyczna intuicja podpowiada mi, że zawitają także do Polski. Singiel "The Suburbs" z albumu o tym samym tytule, wpisał się na stałe do historii muzyki. Teraz przyszedł czas na utwór "Reflektor" również z albumu o tym samym tytule, który również wpisał się na stałe do historii muzyki, choćby ze względu na długość utworu (07:42 min).


Najnowszy krążek Arcade Fire już został okrzyknięty przez krytyków jednym z najlepszych albumów 2013 roku. Charakterystycznym dla krążka jest podział na dwie części, obie są bardzo klimatyczne i tworzą zgraną całość. Wydaje mi się, że jednokrotne przesłuchanie albumu jest niewystarczające. Arcade Fire jest zespołem tworzącym dość specyficzny rock alternatywny, do którego człowiek przekonuje się z czasem ... śmiem twierdzić, że kraj pochodzenia może mieć coś z tym wspólnego.


Warto zaznaczyć fakt, iż nad produkcją czuwał James Murphy, tak właśnie ten James Murphy z LCD Soundsystem, dlatego możemy wyczuć dancepunkowe elementy, chociażby basowy beat w "We Exist".
Jeśli bym miała wymienić moje ulubione kawałki to należałyby do nich:  barokowy "Reflektor", pulsujący "We Exist", "Porno" z genialnymi syntezatorami oraz "Joan Of Arc" z rytmicznym refrenem.


wtorek, 10 grudnia 2013

5AM - noc czy świt

Z gatunkiem R&B bywa u mnie różnie, może przez jego nadmiar w popularnych stacjach radiowych... a może dlatego, że pomieszanie tego stylu z elementami dubstepu, house'u czy synth-popu, do którego akurat mam słabość, nie zawsze ma pozytywny efekt końcowy... ale jak już kiedyś wspominałam, mój gust muzyczny jest dość tolerancyjny :). 

Nawiązując do godziny powrotu z imprez, a także do godziny mojej dzisiejszej pobudki, proponuję utwór na dziś, czyli Katy B - "5AM". W przypadku tej piosenki wszystko mi pasuje, nawet wybijanie rytmu po przez klaskanie doskonale wkomponowuje się w całość. Co mnie zaskakuje to wokal, który jak dla mnie w ogóle nie wskazuje na to że Katy (Kathleen) pochodzi z Wielkiej Brytanii. 


Pomimo mojej obecności na tegorocznej edycji festiwalu Coke Live Music w Krakowie, nie było mi dane zobaczyć Katy B na żywo. Po pierwsze, przyznaję się bez bicia, ale przed festiwalem sprawdziłam tylko dwa przypadkowe utwory na YouTube i jakoś nie porwały one mojego serca... choć często bywa tak, że właśnie dzięki występowi live zaczynamy lubić jakiegoś wykonawcę. A po drugie, organizacja festiwalu... eh co tu dużo mówić, przemieszczenie się z Main Stage do Cracow Stage, gdzie miał się odbyć koncert Katy był prawdziwą mission impossible, dlatego też postanowiłam koczować przy głównej scenie i oczekiwać na Wu-Tang Clan, którego koncert został przeniesiony na 1AM. (Tak, rapsy też lubię ;))


niedziela, 8 grudnia 2013

Na dzień dobry

Nie wiem co mnie podkusiło, ale zamiast ułożyć własną playlistę, włączyłam po prostu radio. 
Zaczęłam się logować na miliony stron, głównie social media, sprawdzać co się dzieje na świecie czytając jedynie nagłówki bo szkoda mi czasu na marne artykuły... i nagle moją uwagę, od tych arcyinteresujących zajęć, odwróciła jedna piosenka - "The Morning" zespołu WhoMadeWho


Wstyd się przyznać, zespołu nie znałam, a na rynku muzycznym istnieje już od dziesięciu lat. Miłym zaskoczeniem dla mnie była informacja, że zespół pochodzi z Danii, a jak wiadomo, albo jak właśnie się dowiecie, Dania to taka mała muzyczna żyła złota Europy. Kojarzycie może Oh Land, Carpark North, Mew czy Vinnie Who? Oni wszyscy pochodzą z tego skandynawskiego kraju. 


WhoMadeWho indie-dance-electro w jednym. W przypadku "Keep me in the plane" doszukuję się inspiracji w Metronomy, natomiast "The Morning" ... to zbyt skomplikowane. Wiem tylko, że ten kawałek na pewno znajdzie się na mojej playliście, a jako zadanie domowe będę musiała się bliżej zaznajomić z twórczością zespołu. Dania, po raz kolejny mnie pozytywnie zaskoczyła. 

sobota, 7 grudnia 2013

Cover my world

Proponuję na chwilę cofnąć się do lat 80-tych. 
"Everybody wants to rule the world" - nie wiem czemu, ale ten tytuł zawsze kojarzy mi się z postacią Mózgu, z kreskówki Pinky i Mózg, a konkretnie ze słynnym dialogiem...
"Móżdżku, co będziemy robić dziś w nocy?"
- "Dokładnie to samo co robimy każdej Pinkyopanowywać świat!"
...może faktycznie niektórzy z nas chcą zapanować nad światem? Cóż... lepiej wróćmy do muzyki.



"Everybody wants to rule the world" - wielki przebój grupy Tears for Fears z lat 80-tych, i choć czasami nie potrafimy sobie przypomnieć wykonawcy utworu, to jednak znamy rytm i niektóre wersy tekstu. Osobiście uważam, że ta piosenka zawsze znajdzie miejsce na liście Top 100 przebojów 80's. Również inni artyści dbają o nieśmiertelność tego kawałka. Cover coverowi nie równy - i bardzo dobrze! Według mnie cover powinien zaprezentować nam tą samą piosenkę, ale w zupełnie innej aranżacji.

Na początek wersja z kraju oryginału, mianowicie Wielkiej Brytanii. Zespół Foals zaprezentował utwór z charakterystycznymi gitarowymi brzmieniami. Prawdę mówiąc jest on wciąż bardzo zbliżony do pierwotnej wersji, a jednak jest coś co sprawia, że mam słabość do tej wersji - prawdopodobnie głos wokalisty Foals.


A teraz druga odsłona - wersja żeńska. Nie ukrywam mojego ogromnego zaskoczenia wykonaniem "Everybody wants to rule the world" przez Lorde, młodej gwiazdy z Nowej Zelandii. Piosenka w jej wykonaniu stała się wręcz mroczna. Nie jest to sprawka wyłącznie mocnych uderzeń perkusji, lecz przede wszystkim dzięki niesamowitemu wokalowi. 



Dla mnie "Everybody wants to rule the world" zapisuje się jako przykład piosenki doskonałej, którą można przerobić na wiele sposobów i za każdym razem być zaskoczonym efektem końcowym. 

KROQ Almost Acoustic Christmas

Czasami zazdroszczę osobom cierpiącym na bezsenność... zwłaszcza kiedy chodzi o livestreamy koncertów z zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Dla tych co gubią się w strefach czasowych podpowiem, że różnica czasu między Los Angeles a Warszawą wynosi +9h. Dlatego koncert, rozpoczynający się w sobotę o 18:00 to u nas jest to dość bolesna godzina jaką jest 3:00 w nocy.. i to na dodatek w niedzielę.




Almost Acoustic Christmas jest to coroczny mini-festiwal organizowany przez radiostację z Los Angeles - KROQ-FM. Pierwszy festiwal odbył się w 1989 roku i z każdym rokiem stawał się bardziej popularny. Dochód z koncertów przekazywany jest na rzecz różnych organizacji charytatywnych, w tym roku przeznaczony jest on dla ofiar na Filipinach. Transmisje można obejrzeć za darmo na stronie radia.

Właśnie w ten weekend (7-8.12.2013) dzięki amerykańskiej radiostacji KROQ-FM możemy zobaczyć występy gwiazd takich jak Lorde, Arctic Monkeys, Kings Of Leon, Foals, Capital Cities czy Grouplove. Niestety są to tylko 30-minutowe bądź 45-minutowe transmisje, jednak czasami usłyszenie swojej ulubionej piosenki w wersji live potrafi doskonale poprawić humor.

cały program oraz link do transmisji znajdziecie tutaj 

Dla ułatwienia line-up wg polskiego czasu 

SOBOTA w USA (PST)/NIEDZIELA w Polsce (noc/blady świt/ranek)
Kings of Leon: 7:30 – 8:15 - headliner
Vampire Weekend: 6:45 – 7:30
Queens of the Stone Age: 6:10 – 6:45
AFI: 5:35 – 6:10
Arctic Monkeys: 5:00 – 5:35
Cage the Elephant: 4:30 – 5:00
Grouplove: 4:00 – 4:30
New Politics: 3:30 – 4:00
Foals: 3:00 – 3:30

NIEDZIELA w USA (PST)/PONIEDZIAŁEK w Polsce (noc/blady świt/ranek)
Arcade Fire: 7:30 – 8:15 - headliner
Phoenix: 6:45 – 7:30
Lorde: 6:10 – 6:45
The Neighbourhood: 5:35 – 6:10
Capital Cities: 5:00 – 5:35
Fitz and the Tantrums: 4:30 – 5:00
Portugal. the Man: 4:00 – 4:30
Bastille: 3:30 – 4:00
Atlas Genius: 3:00 – 3:30

PS Mam nadzieję, że za dużo nie namieszałam i że udało mi się poprawnie skonwertować czas z LA-Warszawa. 

PS 2 Koczowanie całą noc z kubkiem kawy w ręce nie jest łatwe. Dla tych co lubią sobie w nocy pospać mam informację na pocieszenie - po zakończeniu pierwszego dnia festiwalu, wszystkie występy będą re-streamowane przez cały dzień, aż do rozpoczęcia dnia drugiego. Również dzień drugi będzie re-streamowany przez 24h. 

wtorek, 26 listopada 2013

Streaming - zagrożenie czy nie?

Były winyle, były kasety, były płyty, format mp3, aż wreszcie pojawiły się w internecie muzyczne biblioteki zawierające nieskończoną ilość utworów, których i tak nie jesteśmy w stanie przesłuchać. 


Nie trzeba sprawdzać statystyk aby zauważyć, iż w ostatnich latach sprzedaż płyt spada. Źródła problemu można by się doszukiwać w piractwie internetowym, które towarzyszy nam od kilkunastu lat, jednak teraz na horyzoncie pojawiło się nowe zagrożenie dla artystów - streaming. 

W ciągu ostatniego roku mogliśmy zaobserwować nowe zjawisko w świecie muzyki. Tydzień albo dwa tygodnie przed pojawieniem się nowej płyty na półkach sklepowych, mamy możliwość odsłuchania nowego albumu w internecie. Artyści sami postują link do "stream'u" ich nowego krążka. Ale czy aby na pewno tego rodzaju zabieg ma pozytywny wpływ na rynek? 
Często bywa tak, że w dniu premiery płyta trafia na serwisy streamingowe typu Spotify, gdzie przy stosunkowo niewielkiej miesięcznej opłacie możemy słuchać tego albumu, czy setek innych, bez ograniczeń. Podobno każde odtworzenie piosenki to zysk dla artysty..., lecz prawda jest taka, że tych odtworzeń musiało by być miliony bądź miliardy. Nie oszukujmy się, ale na taką liczbę odsłuchań mają jednie szansę "najwięksi" artyści promowani przez media, co jest równoznaczne z "zabiciem" nowych muzyków.

Zachęcam do przeczytania artykułu, który pojawił się na stronie Gazety Wyborczej pt.


Nie uważam żeby korzystanie z tego rodzaju serwisów było czymś złym. Sama z nich często korzystam tworząc między innymi własne playlisty. Jednak z szacunku do artystów, po przesłuchaniu albumu i zakwalifikowaniu go jako 'dobrego', decyduje się na jego zakup w wersji namacalnej tzn. płyty. Jestem ciekawa jakie są wasze przemyślenia na ten temat.


sobota, 23 listopada 2013

Melancholia na weekend


Porcja muzyki na dziś to indie w wersji folk. Pewnie niektórzy z Was kojarzą artystów takich jak Damien Rice, Bon Iver czy James Vincent McMorrow. Jeśli lubicie od czasu do czasu posłuchać wolniejszych kawałków, często sentymentalnych, którym prawie zawsze towarzyszy gitara, to polecam także twórczość Alexi Murdocha. 


Prawdopodobnie wielu z Was nieświadomie spotkała się z jego muzyką, gdyż wiele jego utworów było użytych w soundtrackach do filmów czy seriali (Życie na fali, Skazany na śmierć, Chirurdzy, Dr House, Pamiętniki wampirów, Bez śladu). 




Murdoch urodził się w Wielkiej Brytanii, studiował w Stanach Zjednoczonych, a obecnie mieszka w Niemczech. Od początku kariery jego muzyka była przesiąknięta melancholią oraz wpływami lo-fi. 
Lo-fi to sposób nagrywania muzyki, cechujący się niską jakością nagrań, spowodowany brakiem środków finansowych lub stosowany w celach artystycznych do uzyskania oryginalnego brzmienia odrębnego od mainstreamowego.



Czym charakteryzuje się muzyka Alexi Murdocha? Przede wszystkim nierzucającą się w oczy gitarą akustyczną, relaksującą melodią, a także łagodnym i czułym wokalem. Wydany w 2006 roku album pt. Time Without Consequence to jedenaście doskonale skomponowanych utworów. Prawie 60 minut aksamitnych dźwięków wręcz idealnych na chłodne, jesienne wieczory. 




"Orange Sky" - jedna z najbardziej rozpoznawalnych piosenek Murdocha; tutaj w wykonaniu live

środa, 20 listopada 2013

Bastille / Warszawa 19.11.2013

Bastille to stosunkowo młody zespół powstały w 2010 roku w Londynie. W świecie muzyki zaistniał m.in. dzięki kawałkom "Bad blood", "Pompeii" czy "Flaws". To co osobiście uwielbiam w Bastille to poczucie rytmu, które najlepiej można poczuć i usłyszeć w akustycznych wersjach piosenek. Utwory śpiewane acapella, gdzie jedynymi instrumentami są ręce i nogi, naprawdę robią wrażenie. 


Listopad to dość napięty miesiąc jeśli chodzi o ilość organizowanych koncertów. Wiele zespołów rusza w trasy koncertowe w okresie jesiennym. Do tych zespołów należy między innymi londyńska formacja Bastille, która po raz pierwszy zawitała do Polski. Koncert odbył się w warszawskim klubie Stodoła, a ich występ supportował, również pochodzący z Anglii, zespół To Kill A King

We wtorkowy wieczór scena niewątpliwie należała do panów. Zespół supportujący składa się z pięciu mężczyzn, a Bastille z czterech. Zapewne płeć piękna była zachwycona. Na początek występ To Kill A King. Gaśnie światło i staram się dosłyszeć pierwsze dźwięki, które z trudem przebijają się przez ogrom pisków pochodzących z pierwszych rzędów. Już po paru sekundach można zauważyć, że zarówno publiczność jak i To Kill A King jest w cudownych nastrojach. Tłum klaszcze (choć czasami gubi rytm) oraz śpiewa głośniej niż wokalista Ralph Pelleymouter, co sprawia, iż panowie na scenie nie przestają się uśmiechać. Moje pierwsze skojarzenie to "przypominają mi trochę Mumford & Sons", prawdopodobnie za sprawą gitary akustycznej towarzyszącej przez cały koncert. Panowie mi serca nie skradli, ale zdecydowanie udało im się przesłać pozytywną energię, która idealnie wpasowała się przed występem Bastille. 

Koncert Bastille najlepiej opisuje tweet, który pojawił się na oficjalnym Twitterze zespołu: 
Tonight's crowd in Warsaw was one of the loudest and jumpiest we've ever had. Thanks so much you lot - dziękuję.
Jak już wspomniałam wcześniej, Bastille bardzo cenię za akustyczne wykonania utworów, które tak naprawdę pokazują nam talent wokalny i nie tylko. Dlatego też od samego początku wiedziałam, że występ Bastille na pewno będzie fantastyczny. Tak też było. Londyńska formacja rozpoczęła koncert od swojego wielkiego przeboju "Bad blood". Trzeba przyznać, że niektóre piosenki nie posiadają jakiegoś skomplikowanego tekstu dlatego publiczność nie przestawała śpiewać, a dzięki łatwo wpadającej w ucho melodii, osoby pozbawione talentu wokalego mogły się wykazać wyklaskiwaniem rytmu. Do odważnych posunięć  Dana (wokalista Bastille) należy wejście wśród publikę. Jego miejsce położenia można było określić dzięki kablowi od mikrofonu, który szybował nad publicznością. Zazwyczaj w takich sytuacjach następuje małe zamieszanie co sprawia, że widownia zaczyna się zagęszczać i tym sposobem przybliżyłam się o jakieś sześć rzędów w kierunku środka sceny. Bliżej znaczy cieplej, bliżej znaczy jeszcze większe szaleństwo. Wręcz idealne miejsce na encore. Właśnie podczas bisu został wykonany jeden z moich ulubionych coverów "Of the night", w trakcie którego ludzie przeistoczyli się w piłeczki pingpongowe co najlepiej ukazuje ten o to filmik Bastille "Of the night" / Stodoła 19.11.2013 (niestety jakość audio jest dość słaba). 
Jako podsumowanie nasuwa mi się tylko jedno zdanie: Cudowna energia przez dwie godziny!

Zachęcam do obejrzenia paru zdjęć, które udało mi się zrobić.


To Kill A King



 Bastille



sobota, 16 listopada 2013

Nowojorski duet

Dziś postanowiłam w dalszym ciągu penetrować stan Nowy Jork. Phantogram to duet w składzie Josh Carter i Sarah Barthel, powstały w 2007 roku grający głównie rock elektroniczny. 


Prawdę mówiąc nie przepadam za przypisywaniem jednego, konkretnego gatunku muzycznego do zespołu czy wykonawcy. W ostatnich latach wytworzyło się tyle podgatunków muzycznych, że nawet specjaliści mają z nimi problem, dlatego często nowo powstałe zespoły są wrzucane do worka 'indie'- pop, rock, electro bądź właśnie 'rock'- alternatywny, art, psychodeliczny itd. W przypadku Phantogram zdecydowanie 'wrzuciłabym' go do elektroniki, ale raczej indie-rock'owej z domieszką efektów halucynogennych (hah!). Natomiast sam zespół określa swoją muzykę mianem "psychodelicznego popu".


Phantogram występował na wielu amerykańskich festiwalach takich jak Coachella czy Lollapalooza. Pierwszy album Eyelid Movies zebrał wiele pozytywnych recenzji i ja również zachęcam do jego przesłuchania, zwłaszcza utwory "When I'm small" z brzdękającą gitarą i szumem starej płyty w tle oraz "Mouthful of diamonds", w której upodobałam sobie głównie tekst utworu i równie ciekawą melodię, jest to także piosenka od której rozpoczęła się moja przygoda z Joshem i Sarą. 




Jeszcze w tym roku ma się pojawić drugi album Phantogram zatytułowany Voices, osobiście jestem bardzo ciekawa co tym razem zaprezentuje nam ten amerykański duet.

Dla osób, które interesują się filmami bądź muzyką filmową polecam piosenkę "Lights", która znalazła się na soundtracku do wchodzącego w tym miesiącu na ekrany filmu: Igrzyska śmierci: w pierścieniu ognia



poniedziałek, 11 listopada 2013

MTV EMA 2013, czy aby na pewno #EMAzing?

Oh MTV, cóż to był za nudny wieczór... 
Wczoraj w Amsterdamie odbyła się gala rozdania europejskich nagród muzycznych MTV. Nie ma co ukrywać, MTV jako kanał muzyczny przeszedł już dawno do prehistorii. Teraz MTV jest dla mnie po prostu niepotrzebnym kanałem w telewizji, zawierającym więcej reklam niż treści, który staram się omijać szerokim łukiem. Jednak stacja dobrze się trzyma, wciąż ma odbiorców na całym świecie (średniej ich wieku możemy się domyślić), więc może sobie pozwolić na organizację, dość kosztownego, wydarzenia muzycznego jakim jest EMA.


Kategorie, nominowani, nagrody, prowadzący...
Osobiście nie widzę sensu wybierania najlepszego zespołu czy najlepszej żeńskiej wokalistki po przez oddawanie głosów na stronie internetowej (zaznaczam, iż nie ma limitu na oddawanie głosów).
I takim o to sposobem nagrody zgarniają nie najwięksi artyści, którym tak naprawdę nagroda się należy, lecz "muzycy" z największą ilością fanów. Fani niczym armia robotów pewnie siedziała przed ekranem swoich komputerów oddając nieskończoną ilość głosów na swojego faworyta. 
Prowadzący galę również pozostawiali dużo do życzenia, byli po prostu nudni, a wywiady na backstage'u nieciekawe. 

Oczywiście każda gala musi mieć swój własny skandal, a na tegorocznym EMA było ich wręcz pod dostatkiem. Lecz co ja będę się rozpisywać o Miley Cyrus palącej jointa, wijącej się przy rurze kobiecie podczas występu Bruno Mars czy po prostu wpadce Eminema, który ewidentnie śpiewał z playback'u.

Jedyne co mi się nasuwa na myśl to - jaka telewizja, takie nagrody.

Kolejne rozdanie nagród MTV EMA odbędzie się w Glasgow. Wielkie przebudzenie zapewne nie nastąpi, dlatego pewnie za rok lepiej spożytkuję 2 godziny mojego czasu.

niedziela, 10 listopada 2013

Psychodelicznie z kraju syropu klonowego

Niedzielny poranek zaczęłam od poszukiwania kanadyjskich potraw, głównie deserów. Lekko zdezorientowana informacją o jakże wyszukanym przysmaku jakim jest jedzenie łyżeczką śniegu polanego gorącym syropem klonowym stwierdziłam, że nadeszła pora na zaprezentowanie pierwszego kanadyjskiego zespołu. Kanadyjską przygodę również zacznę oryginalnie gdyż Receivers (Montreal) to zespół, o którym prawdopodobnie, nie obrażając nikogo, nawet Montrealczycy nie słyszeli, a co dopiero reszta Kanadyjczyków czy reszta świata. 



Moja przygoda z tym zespołem zaczęła się w 2008/2009 roku kiedy to od czasu do czasu zaglądałam na myspace.com i jakimś niewyjaśnionym sposobem trafiłam na stronę Receivers. Było to jedyne miejsce gdzie można było posłuchać aż całych pięciu kawałków zespołu z Montrealu (teraz dostępne są niestety tylko trzy).

-zdecydowanie mój faworyt i jedna z pierwszych piosenek zespołu jaką usłyszałam


Receivers zostało założone przez producenta Josepha Donovana (zwycięzce The Juno Awards (Canada's Music Award)). Obecnie zespół składa się z pięciu członków z Emilie Marzinotto jako wokal. Muzyka jaką tworzą ma w sobie pewien rodzaj magii. Psychodeliczne utwory stanowią idealny materiał na filmowy soundtrack. Potwierdzić to może choćby fakt, iż w 2010 roku montrealski festiwal filmowy 60 Second Film Festival postanowił stworzyć minutowy film inspirując się właśnie nowym singlem Receivers 'Devotional'. 

-według Youtube jest to jedyny videoklip zespołu

Co prawda zespół jest mało znany, ale w 2008 roku wydał płytę zatytułowaną Consider the Ravens, niestety nie dane było mi jej posłuchać w całości. Może kiedyś jak będę w Kanadzie to się dokopię do ich albumu... 

Natomiast na SoundCloud możemy posłuchać trzech piosenek, które zapowiadają najnowszy album zespołu. -> soundcloud Receivers

czwartek, 7 listopada 2013

Mieszanka międzykulturowa

Très.B niewątpliwie najmilsza niespodzianka tegorocznej edycji krakowskiego festiwalu Coke Live Music Festival. Z powodów technicznych koncert Wu-Tang Clan został przeniesiony na godzinę 1:00, a na ich miejsce z Cracow Stage na Main Stage trafiła formacja Très.B. Pomijając fatalną organizację festiwalu, muszę przyznać, że przeniesienie koncertu Très.B na główną scenę było jedną z najlepszych decyzji organizatorów. Zespół nie tylko oczarował publikę, ale i wprowadził doskonałą atmosferę przed występem Florence and The Machine. 

Très.b na CLMF

Très.B to duńsko-angielsko-holendersko-amerykańsko-polska grupa muzyczna. Mieszanka kulturowa gwarantująca nam oryginalne brzmienie. W dorobku zespołu znajduje się jedna EP-ka oraz 3 albumy studyjne: Scylla and CharybdysThe Other Hand40 Winks of Courage. Pomimo charakterystycznego głosu polskiej wokalistki, każda płyta różni się od siebie, co bardzo doceniam u artystów. Uważam, że eksperymentowanie z nowymi brzmieniami jedynie zwiększa wartość zespołu pokazując czy jest on w stanie się rozwijać, a nie tylko serwować nam jeden oklepany schemat. 



Très.B / Misia Furtak

Osobiście najbardziej do gustu przypadł mi ostatni album 40 Winks of Courage-psychodeliczny, melancholijny, nie pozbawiony surowych brzmień. Z tego właśnie albumu pochodzi nagranie "The Goose Hangs High", tutaj w wersji live, w którym nie ukrywajmy, jestem zakochana. 



Dla porównania utwór z wcześniejszego albumu The Other Hand, zawierający bardziej żywe, indie dźwięki, do posłuchania tutaj -> Tres.B - 'Venus Untied'

Zespół w tym roku ogłosił, iż robią chwilową przerwę, a Misia spróbuje sił w solowej karierze pod pseudonimem Misia Ff. Głos wokalistki często jest porównywany do skrzyżowania PJ Harvey z zachrypniętą Björk. Tym razem będziemy mogli usłyszeć utwory wykonane w języku polskim. W sieci już możemy posłuchać pierwszego singla "Mózg" -> Misia Ff "Mózg"
Potencjał jest, pomysł też. Osobiście trzymam kciuki. A wy? Jak wam się wydaje, czy Misia poradzi sobie na polskim rynku muzycznym?