czwartek, 7 sierpnia 2014

Zmiany, zmiany, zmiany!

Dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi przez te dziesięć miesięcy (dobrze, że nie dziewięć) na blogu. Nie macie się co martwić, bo blog dalej będzie funkcjonować, ale na innej platformie. Ze względów wizualnych, estetycznych, większych możliwości itp. przeniosłam bloga na WordPress. Powoli zapoznawajcie się z nowym wyglądem beat out the rhythm i wyczekujcie na nowe posty na "nowym" blogu :)


ZAPRASZAM 



środa, 6 sierpnia 2014

Handful of sounds

Po dość aktywnym tygodniu w górach przyszła pora nadrobić blogowe zaległości. Nie bójcie się, nie zamierzam dziś pisać o muzyce góralskiej i pochodnych, ale o czymś zupełnie przeciwnym. O tym że Kanada jest jedyna w swoim rodzaju chyba nie muszę przypominać. Jako amerykanista uważam, że kraj Innuitów doskonale sobie radzi z elektroniką, a kanadyjka ukrywająca się pod pseudonimem Grimes (Claire Boucher) jest tego kolejnym potwierdzeniem.

Artystyka dość szybko stworzyła swój własny styl. Również krytycy muzyczni, zaliczają go do mocno nietypowych. Klimaty Grimes to syth-dream pop i dark wave. Co ciekawe, wpływ na jej twórczość rozpoczyna się wśród zespołów rockowych, elektronicznych, przechodzi przez R&B i hip-hop, a kończy na k-pop'ie... i muzyce średniowiecza. (W sumie jakbym była piosenkarą, to w moim przypadku chyba byłoby podobnie, ale bez tej średniowieczności. Na szczęście nie mam dobrego głosu i instrumenty również są mi obce). 

Jednak jak bardzo kocham Kanadę, to niektóre kawałki Grimes ciężko przez me muzyczne gardło aka uszy przeszły. Mimo to uważam, że ostatnia płyta Visions (2012) jest naprawdę warta przesłuchania. Żeby Was nie zniechęcić to dodam, że do niektórych piosenek, dość szybko się przekonałam. Polecam zacząć od singli "Oblivion" oraz "Genesis".


Niedawno do sieci trafił kawałek "Go". Grimes piosenkę napisała dla Rihanny, jednak ta ją odrzuciła. Żeby utwór się nie zmarnował, kanadyjka wykazała się ekonmicznymi zdolnościami i sama go wykonała. Odbiega on raczej od stylu, z którego Grimes jest znana, ale mimo to, stanowi łakomy kąsek. (za pierwszym razem byłam mocno rozczarowana, akceptacja przyszła z czasem). 

poniedziałek, 28 lipca 2014

What does the wildcat say?

Stwierdziłam, że jeszcze coś skrobnę na blogu przed moimi wojażami (nienawidzę spolszczenia tego słowa). Dość niedawno natknęłam się na zespół z LA Wildcat! Wildcat! i jak się okazało, już tylko kilka dni dzieli ich od wydania debiutanckiego albumu. Jaki będzie? - chętnie sie tego dowiem, bo ostatnio moje wymagania, zwłaszcza odnośnie muzyki indie/indie pop, poszły znacznie w górę. 

Wildcat! Wildcat! (nie wiem czemu, ale kompletnie kupili mnie tą nazwą) rok temu wydali swoją pierwszą EP-kę. Od tego czasu można się było zaznajomić z twórczością dość charakterystycznego, męskiego trio, które, no właśnie, śpiewa głównie falsetem.  Nie jest to częste zjawisko i jak na mój gust raczej ryzykalne, ale kto nie ryzykuje ten nie ma. Wysoki wokal supportowany jest przez nienachalne syntezetory. W utworze "The Chief" przewijają się instrumenty dęte, do których chyba zaczynam mieć słabość. Natomiast, "Mr. Quiche" brzmi tak jak indie brzmieć powinno - poprawnie, acz czymś intryguje. 


Nowa płyta ukaże się 5 sierpnia, pojawią się na niej między innymi kawałki "Holloway (Hey Love)" oraz "Hero". Zwłaszcza ta druga piosenka doskonale wypadłaby w wersji live na jakimś festiwalu. Jeśli tym utworem zespół chciał pokazać swój progres od EP-ki do albumu, to zdecydowanie oceniam to na plus i czekam na więcej. 


piątek, 25 lipca 2014

Z prądem vol. 1

Godzina wyznań - od dobrego miesiąca, dzięki pewnym czynnikom, siedzę głównie z elektroniką w uszach. Ci co mnie znają, to wiedzą, że potrafię się wkręcić w jakiś gatunek i to tak na dłuższy czas. Tak miałam między innymi z dubstepem, który towarzyszył mi podczas zimowej sesji. Dziś postanowiłam podzielić się z Wami wybranymi smaczkami elektronicznymi (które mogą trącić lekkim housem). W końcu o tej muzyce za dużo powiedzieć nie mogę, bo albo się ją czuje albo nie. Teksty są raczej ubogie, ale przecież nie o tekst tutaj chodzi. Ach i jak wiecie lub nie, wybieram tylko jedną wersję/remix piosenki. Zaczynamy ;)

Booka Shade to chyba najsmaczniejsze frankfurterki jakie jadłam. Jeśli niemiecka scena muzyczna kojarzyła sie Wam wyłącznie z Tokio Hotel i Rammsteinem to Booka Shade stanowi ciekawą odskocznię. 


Po Frankfurcie warto zahaczyć o Austrię, w końcu po sąsiedzku. Ladies and gentlemen, przed Wami Max Manie.



Jednym z moich fetyszy jest znajdywanie zespołów z zakątków świata jak np. Wyspy Owcze. Tym razem spełniło się jedno z moich małych muzycznych marzeń i dokopałam się aż do Kazachstanu! W prawdzie tylko 1/2 zespołu pochodzi z tego kraju, ale i tak uważam to za zwycięstwo. Wakacyjnie zagra teraz Maribou State

Na zakończenie, przedstawiciel mojego ulubionego skandynawskiego kraju, czyli Danii. Trentemøller - DJ i producent muzyczny, zwłaszcza w kawałku "Moan" przypomina mi GusGus. Może dlatego zahipnotyzowałam się dosłownie w parę sekund. Tak, żałuję, że mnie  nie ma na Audioriver Festival.