środa, 26 lutego 2014

Wykopaliska synth-pop'owe


Zawsze trudniej jest napisać post, gdy zespół nie posiada strony na Wikipedii (obojętne w jakim języku) ;D
Jednak, gdy nawet Google nie są zbytnio pomocne w znalezieniu jakiejkolwiek informacji, wtedy cóż... pozostaje użyć nadprzyrodzonych zdolności. 
Kaleida - pod tą nazwą ukrywają się dwie piękne i przede wszystkim utalentowane dziewczyny- Christina Wood (wokal) oraz Cicely Goulder (klawisze). Duet pochodzi z Wielkiej Brytanii, jednak ciekawym faktem jest to, iż dziewczyny są narodowości niemieckiej i norweskiej. Co ma nam do zaprezentowania ta urokliwa mieszanka? Oczywiście to co Dżoana lubi najbardziej, czyli syntezatory.


Kaleida tworzy doskonały synth-pop, który swoją lekkością wnosi coś nowego na indie/elektroniczny rynek muzyczny. Potwierdzeniem tej świeżości może być utwór "Think", który w ciągu 3 tygodni od publikacji wideo na YouTube, został obejrzany 230 000 razy. Piosenka bazuje głównie na syntezatorach, które współtworzą idealny podkład do wysokiego głosu wokalistki. Natomiast podczas refrenu w backgroundzie delikatnie przedziera się supportujący głos Cicely, której naprawdę do twarzy z keyboardem (a gorset w wideo ma po prostu genialny ;D). Cóż tu więcej mówić... Kaleida - nie dość, że opakowanie śliczne, to jeszcze zawartość jest hipnotyzująca. 


Następnym kawałkiem jest "Tropea", który również podbił moje serce, a raczej uszy. Po raz kolejny dostajemy mieszankę syntezatorów, a także przenikający 'pluskająco-łaskoczący' beat. Doskonała kompozycja wzbogacona przyjemnym wokalem. Utwór do posłuchania tutaj ->  Kaleida - "TROPEA"
Pozostaje mi jedynie czekać, aż dziewczyny nagrają EP-kę lub album i ktoś je ładnie wypromuje, bo z ogromną przyjemnością pojawiłabym się na ich koncercie. 



niedziela, 23 lutego 2014

Małżeński deal


We Have Band
Chcieliście grać/śpiewać w zespole, a do tej pory Wam się to nie udało? Cóż, nie wszystko jeszcze stracone! Zawsze możecie założyć zespół ze swoim przyszłym mężem/żoną jak to uczynili Dede oraz Thomas Wegg-Prosser z We Have Band (WHB). W 2008 roku skład zespołu powiększył się o Darrena Bancrofta. Warto wspomnieć, że pierwsze znaczące single nagrywane były w mieszkaniu Dede i Thomasa... także, sami widzicie, domowo-małżeński biznes wcale nie jest takim złym pomysłem ;) Styl jaki grają We Have Band można określić jako disco-rock, indie-rock/pop ze sporą dawką elektroniki. Osobiście, WHB w jakimś stopniu kojarzą mi się z zespołem Metronomy, nie tylko pod względem melodii jakie tworzą, ale również pod względem stylu w jakim są robione niektóre teledyski, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Pora czegoś posłuchać. Na początek piosenka o ambitnym, ale jakże istotnym tytule "Where are your people?" 


"Tired of Running" zdecydowanie najbardziej wpasowuje się w moje gusta muzyczne, zwłaszcza dzięki prostej linii basowej, którą jesteśmy poczęstowani od samego początku utworu, a także dzięki łatwo wpadającemu w ucho refrenowi. Obie wymienione przeze mnie piosenki pochodzą z albumu Ternion (2012), (co chyba oznacza, iż jest to moja ulubiona płyta WHB). Już 28 kwietnia ukaże się nowy album zespołu - Movements. Jestem ciekawa czy trio z Manchesteru czymś mnie jeszcze zaskoczy. 


Teraz informacja dla fanów coverów. We Have Band stworzyli parę remixów, a także coverów, jedne lepsze, drugie gorsze, oczywiście zależy kto co lubi. Chociaż cover "Let's dance" Davida Bowiego jest dość specyficzny, to mimo wszystko gratuluję odwagi przerobienia takiego hitu, jak dla mnie słuchać się da. 

czwartek, 20 lutego 2014

BRIT Awards 2014 - relacja

W 2013 roku po obejrzeniu 2-godzinnego show MTV EMA musiałam napisać parę gorzkich słów, podobną potrzebę odczułam po obejrzeniu tegorocznej gali the BRITs. Osobiście uważam, że mimo wszystko europejskie nagrody muzyczne są lepsze od amerykańskich, nie wliczając oczywiście MTV EMA, gdyż tutaj głosy na poszczególne kategorie oddają osoby w wieku młodzieżowym, więc to trochę tak jakbyśmy wygrali nagrodę dzięki grupie trzynastolatków hmm... no właśnie. Wróćmy może do BRIT Awards. Od razu przyznam, że w większości kategorii miałabym dylemat z wyborem mojego faworyta. Średnio 3 z 5 nominowanych w danej kategorii mogłoby zostać dla mnie zwycięzcą, czyli 60% że będę zadowolona z werdyktu, a tu jednak, często towarzyszyło mi rozczarowanie, gdyż Brytyjczycy i ich gusta są dość przewidywalne. 
Alex Turner (Arctic Monkeys)

Galę rozpoczął świetny i pełen rockowej energii występ grupy Arctic Monkeys, której udało się zdobyć dwie statuetki w kategoriach Best Group oraz Best Album Of The Year za album AM.  Jednak jak uwielbiam Arctic Monkeys, to średnio mi się podobało ich zachowanie podczas odbioru statuetek. To, że byli pod wpływem alkoholu było widać, nawet zabrali ze sobą puszkę piwa, a przemowa... cóż, wyglądało to tak, jakby zespół robił nam wielką łaskę, że w ogóle przemawia. Natomiast, przemowa przy odbiorze drugiej statuetki zapewne przejdzie do historii. Jak wiadomo większa ilość alkoholu rozwiązuje język i człowiek zaczyna filozofować. Przemowa Alexa Turnera o tym, że rock'n'roll jest wiecznie żywy trwała dobrą chwilę. Zakończona została słowami "Invoice me for the microphone" (czyli coś a'la 'wyślijcie mi fakturę za mikrofon'), które z pewnością stały się cytatem tego wieczoru. 

Następne nagrody przyznane w kategoriach British Female Solo Artist oraz International Male Solo Artist sprawiły, że na chwilę zwątpiłam w sens dalszego oglądania ceremonii. Wygrana Ellie Goulding była do przewidzenia, i choć Ellie wydaje się być osobą bardzo sympatyczną, to jednak jeśli chodzi o głos, jest on bardzo słaby, zwłaszcza w wykonaniach live, co można było choćby usłyszeć podczas jej występu na tegorocznych BRITs. Jeśli chodzi o International Male Solo Artist, gdzie o statuetkę walczyli Eminem, Drake, John Grant, Justin Timberlake oraz Bruno Mars, to muszę przyznać, że wygrana tego ostatniego było najmniej zadowalającym mnie wynikiem. Prawda jest taka, że jakbyście posłuchali brytyjskiego radia przez parę dni, to zauważylibyście świętą aurę jaką Brytyjczycy wykreowali wokół Bruno Marsa czy Ellie Goulding. Ich piosenki są naprawdę puszczane z dość dużą częstotliwością, także akurat rezultat w tych dwóch kategoriach był do przewidzenia, pomimo lepszej konkurencji (moim zdaniem oczywiście). 

Bastille
Teraz parę słów o prowadzących, chociaż i tak wolałabym przemilczeć tę kwestię. Galę prowadził James Corden, który próbował być zabawny, cóż.. próba nie powiodła się. Brytyjski humor jest specyficzny, to fakt, jednak Corden był tak nudny i bez wyrazu, że równie dobrze mogłoby go nie być. Kompletnie z rytmu wybił mnie moment kiedy Corden wrócił się na scenę, żeby pocałować Nicka Grimshaw'a... Po co? Dlaczego? Jaki w tym sens? Oprócz Cordena mieliśmy jeszcze dwa brytyjskie emo, które wiernie prowadziły kategorię British Video. Dwóch prowadzących: jeden zaczesany z grzywką na lewo, drugi z grzywką na prawo, również próbowali być zabawni i czytać przypadkowe tweety... kolejna nieudana próba. Posiadacze Twittera oddawali głosy na 1 z 5 nominowanych teledysków. W sumie pomysł bez sensu jeśli w nominowanych znajduje się One Direction, a jak wiadomo fan base 1D na Twitterze jest przerażający pod względem wielkości. 

Beyonce
Występy live zaskoczyły mnie pozytywnie jak i negatywnie. Katy Perry jak zawsze musiała otoczyć się milionem rekwizytów i tancerzy, co niestety nie sprawiło, że jej wokal był lepszy. Na złagodzenie krytyki mogę przyznać, że Katy miewała gorsze występy. W zupełnie innym kierunku poszła Beyonce, która postawiła na prostotę (oczywiście nie licząc pięknej, świecącej sukni ;)). Wystąpiła sama na scenie, bez scenografii i niepotrzebnych tancerzy. Wykonanie piosenki "XO" naprawdę warto obejrzeć, dlatego załączam link - Beyonce "XO" BRIT Awards. Jak lubię Lorde i uważam, że jej album Pure Heroine jest naprawdę dobry, to występy live pozostawiają dużo do życzenia. Podczas BRITs mieliśmy kolaborację na żywo Lorde + Disclosure. Część śpiewana przez Lorde wypadła naprawdę słabo. Oczywistością jest, iż podczas występu przed publicznością, nawet jeśli miałaby to być grupa 10 osób, musimy utrzymywać kontakt wzrokowy z odbiorcą. Ja rozumiem, że można przeżywać piosenkę, ale śpiewanie jej z ciągle zamkniętymi oczami dobrze nie wyglądało. Na dodatek ruch sceniczny Lorde zaczyna mnie irytować, a dokładnie ręką 'na tygrysa', która drapieżnie próbuje złapać powietrze...Dalszy ciąg należał do Disclosure, którzy naprawdę miło mnie zaskoczyli bardzo dobrym wykonaniem kawałka "White noise". Również kolaboracja Bastimental/Bastillemental czyli Bastille + Rudimental zrobiła świetne show. Na dodatek Dan (wokalista Bastille) zaczął robić mash-up dwóch piosenek na żywo, co było naprawdę niesamowite, szkoda tylko, że trwało to tak krótko. 

Podczas BRIT Awards mogliśmy obejrzeć dwie niespodzianki z udziałem Kylie Minogue oraz Pharrella Williamsa, jakie przygotowali dla sowich fanów. Więc na zakończenie Priceless Surprise z udziałem Pharrella Williamsa. Takie niespodzianki to ja rozumiem! -> Priceless Surprise - Pharrell Williams

Cała lista zwycięzców dostępna pod tutaj BRITs - wyniki


poniedziałek, 17 lutego 2014

Dziewczyna z gitarą

To co najbardziej mi się podoba w Liz Lawrence to skromność jaka od niej emanuje. Piosenki zawierają przeważnie dwa elementy: głos Liz oraz gitarę, czy inny strunowy instrument. Podobnie jest z teledyskami, które również są przesycone normalnością i zwykle pokazują Liz grającą na gitarze. Przyznaję, ta prostota mnie urzekła w stu procentach. Liz jest przykładem osoby, która niewątpliwie potrafi przedstawić muzykę akustyczną w pięknym świetle, nie niszcząc jej zwyczajności. Wydaję mi się, że te proste melodie idealnie pasują do wieczornego wygrzewania się pod kocem z kubkiem gorącej herbaty :) 

Liz - buntownicza nastolatka? Na to wygląda ;) W ostatnim poście wspominałam, iż wokalistka z Alabama Shakes rozpoczynała swoją karierę muzyczną z zespołami punkowymi, podobnie zaczynała również Liz. Jako nastolatka grywała bowiem na gitarze w zespołach punkowych, a także w zespołach grających muzykę z gatunku ska (dla wyjaśnienia, ska to gatunek muzyczny, którego główną cechą jest szybkie tempo, o resztę możecie dopytać wujka Google). Jednak gdy Liz sięgnęła po mikrofon, rozpoczął się zupełnie nowy etap w jej życiu, który związany jest, tu Was zaskoczę, z zupełnie innym stylem muzycznym ;D. Styl ten jest skromny i spokojny, a melodie są urokliwe i śpiewane od serca. W dorobku Liz znajdziemy album Bedroom hero (2010) oraz EP-kę live from No. 82, a w tym roku powstanie kolejna EP-ka Health & Safety, której zapowiedź możecie posłuchać pod tym linkiem Health & Safety.

Piosenka "Oo song" sama w sobie jest słodka, a poziom cukru podwyższa przecudne ukulele.


Jeśli chodzi o inne utwory Liz, to polecam akustyczną wersję Don't You Dare z Mahogany Session oraz I'd rather (w wideo z naturalnym szumem rzeki i ulicy w tle). Natomiast, jeśli chodzi o kolaborację, to bez dwóch zdań moje serce zdobyła piosenka "Sons & Daughters" wykonana razem z Allmanem Brown'em... aż się rozmarzyłam... idę po koc i herbatę :)


środa, 12 lutego 2014

Południe USA w stylu retro

Południowy rock połączony z soulem, czyli śpiewanie tego co leży nam na duszy - tak właśnie by można opisać Alabama Shakes. Mam nadzieję, że nie muszę pisać z jakiej części USA pochodzą ;)

Album Boys & Girls sprawia, iż mam ochotę wsiąść do pickupa i jechać w nieznane po równych i pustych drogach południowych Stanów... ale może to tylko ja? Najlepiej sami posłuchajcie płyty w linku poniżej i dajcie mi znać czy ktoś chce jechać ze mną.
Alabama Shakes (bandcamp)

Trzeba przyznać, że Alabama Shakes tworzą niesamowitą muzykę, pełną emocji, przepojoną wręcz amerykańskością, która trafia w każdy nerw naszego ciała, natomiast sami członkowie zespołu są jak najbardziej normalnymi obywatelami USA, których po prostu zaskoczyła kariera muzyków. Większość demo została nagrana w 2011 roku kiedy to Brittany, Steve, Zac & Heath wykonywali swoje dotychczasowe zawody. Przykładowo, perkusista Steve pracował w elektrowni atomowej, a wokalistka Brittany Howard, mieszkała w przyczepie gdzieś na skraju lasu, a z zawodu była listonoszką. (Z ciekawostek mogę dodać, że Brittany będąc nastolatką, śpiewała w zespole punkowym... cóż, wykrzyczała się, a teraz ma kuszącą barwę głosu ;))



Jedno demo sprawiło, że świat Alabama Shakes obrócił się o 180 stopni. Zagrali jako support na CMJ Festival w Nowym Jorku, a po powrocie spotkała ich słodko-gorzka niespodzianka - prawie milion fanów na Facebooku oraz wypowiedzenia z pracy... Ale w końcu, im bardziej oryginalna i interesująca biografia zespołu, tym lepiej! 


Bless my heart/ Bless my soul/ Didn't think I'd make it to 22 years old



sobota, 8 lutego 2014

Kanadyjska przygoda z dubstepem


Student to jednak kreatywną istotą jest. W tym roku odkryłam, iż przyswajanie wiedzy na egzaminy, naprawdę dobrze mi szło przy chillowym dubstepie i remixach. Dość niewielka playlista, bo ciut ponad 20 kawałków, zapętlanych przez dwa tygodnie. Jestem dziwna? Bardzo możliwe. Jednak, skoro oceny są zadowalające, to coś w tej muzyce musi być ;) 

Tworząc playlistę, wyjątkowo do gustu przypadły mi kawałki Adventure Club, jak się później okazało ten przystojny duet pochodzi... z Kanady. Przypadek? Nie sądzę. A jak wiadomo, wszystko co kanadyjskie smakuje lepiej - może dlatego w ciągu jednego tygodnia dwukrotnie odwiedziłam kanadyjską burgerownię, ale dziś nie będę pisać o jedzeniu, chociaż muszę przyznać, że poutine był zacny. 

Montrealski duet Adventure Club stanowią Christian Srigley & Leighton James. Początkowo duet był nastawiony na tworzenie muzyki z gatunku hardcore pop-punk, jednak dość szybko zeszli na ścieżkę elektroniczną. I na dobre i to wyszło. Kanadyjczycy bardziej są znani z remixów jakie tworzą, niż ze swoich oryginalnych kawałków. 
Co charakteryzuje utwory Adventure Club? Przede wszystkim nazwałabym to łagodną/chillingową wersją dubstepu, gdyż beaty są mocne, ale nie irytująco przytłaczające, a całość dopełnia przyjemny, wysoki żeński wokal. 

Do najbardziej popularnych remixów należą "Crave you" Flight Facilities, "Lullabies" Yuna, "Youth" Foxes czy "Collect call" Metric - wszystkie polecam.



&


Dzielę się wcześniej wspomnianą playlistą, z dnia na dzień się powiększa :) 

środa, 5 lutego 2014

Sound, no words

Pewnie większość z Was idąc do kina stara się skupić na filmie, a nie na jakiejś tam melodyjce w tle. Nie mówię tu o piosenkach nagranych przez znanych artystów i użytych w filmie, tylko o specjalnie skomponowanej muzyce filmowej.

Dla niektórych słuchanie ścieżki dźwiękowej może wydawać się nudne, jednak moc melodii potrafi być niesamowita. Zachęcam chociaż do spróbowania wsłuchania się w emocje jakie przekazuje nam sam dźwięk. Bo czym byliby "Piraci z Karaibów" czy "Gladiator" bez muzyki Hansa Zimmera, czym "Requiem dla snu" bez muzyki Clinta Mansella, czym "Gwiezdne wojny" bez muzyki Johna Williamsa, czym "Marzyciel" bez muzyki J.A Kaczmarka, albo czym trylogia "Władcy pierścieni" bez muzyki Howarda Shore'a? Mogłabym wymieniać tak bez końca. (PS ten ostatni z wymienionych jest Kanadyjczykiem <3).


Wielkie nazwiska, wielka muzyka. Nie oznacza to jednak, że mało znane (jak na razie) postacie nie są w stanie stworzyć czegoś równie zapadającego w pamięć. Benh Zeitlin oraz Dan Romer stworzyli magię. Osobiście nie wyobrażam sobie życia bez utworu "Once there was a Hushpuppy" z  filmu "Bestie z południowych krain". W ciągu sześciu minut jestem w stanie odczuć tyle różnych emocji, że aż mam problem z ich nazewnictwem. A niby humanistą jestem...



Filmowe wydarzenie roku coraz bliżej, a dokładnie 2. marca. W tym roku o Oscara w kategorii 'Best Score', czyli właśnie najlepsza muzyka filmowa powalczą:

- John Williams ("Złodziejka książek" ang. The Book Thief)
- Steven Price ("Grawitacja" ang. Gravity)
- William Butler and Owen Pallett ("Ona" ang. Her)
- Alexandre Desplat ("Tajemnica Filomeny" ang. Philomena)
- Thomas Newman ("Ratując pana Banksa" ang. Saving Mr. Banks)


Gdy będziecie się wybierać do kina na jeden z wyżej wymienionych filmów, to może spróbujcie się wsłuchać w muzykę? Taka luźna propozycja z mojej strony :)
***
Dla zainteresowanych polecam Koncert Muzyki Filmowej, który odbędzie się 26.04 w Warszawie. Koncert będzie poświęcony głównie twórczości Hansa Zimmera, jednak zostaną również wykonane utwory innych znanych kompozytorów. Więcej informacji na temat wydarzenia oraz bilety pod tym linkiem -> Koncert Muzyki Filmowej

sobota, 1 lutego 2014

אסף אבידן - Przejmujący folk

Powoli się chyba zamieniam w muzyczną wersję Makłowicza w podróży ;D Na Bliskim Wschodzie nas jeszcze nie było, więc... zacznijmy od wycieczki do Izraela.


Asaf Avidan - zapewne posiada jeden z bardziej oryginalnych i niepowtarzalnych głosów jakie do tej pory słyszałam, a słyszałam naprawdę wiele. Przyznam się bez bicia, że gdy pierwszy raz usłyszałam utwór "Different pulses" miałam problem z określeniem płci osoby śpiewającej. Oczywiście nie wpadłam na pomysł, iż Asaf może być imieniem... bardziej mi to brzmiało na orientalną nazwę dla zespołu. No ale już nie będę się bardziej pogrążać.




Asaf pochodzi z Jerozolimy i jest również wokalistą zespołu Asaf Avidan & the Mojos. Zarówno twórczość zespołowa, jak i solowa, utrzymana jest w stylu folkowym. Jednak osobiście wolę Asafa w wersji solo, a w wersji akustycznej to już w ogóle miękną kolanka ;D Wracając do piosenki "Different pulses"*, jest to bardzo emocjonalny, melancholijny kawałek z 'maszerującą' perkusją i niesamowitym wokalem, który sprawia, iż  zdecydowanie zasługuje na miano pięknego czy wyjątkowego utworu. Polecam również obejrzeć teledysk, chociażby dla epickiej sceny z truskawką czy Asafa w garniaku (3:43).


*to chyba najmniej folkowa piosenka jaką możemy znaleźć na najnowszym albumie, cóż ;)

אסף אבידן
(hebrajski jest taaaki ładny <3)

Skoro już wspomniałam o cudownych akustykach, to Was jakimś poczęstuję. "Devil's dance"** - bardzo powolny utwór, wypełniony po brzegi dramaturgią, z dodatkiem płaczliwej wiolonczeli i przejmującym głosem Asafa... aż mi się zimno zrobiło... jakiś taki mały dreszczyk po plecach przeleciał. 


** oryginał - Asaf Avidan and the Mojos