wtorek, 24 czerwca 2014

Cover part. 5

Szybki i spontaniczny wpis (w końcu licencjat trzeba zdać), ale od lipca blog znów będzie pękał w szwach od muzyki, więc be ready.

Dziś kolejna odsłona coverów. Jakoś lubię dawać drugie życie piosence. Przyznaję się, że nadal nie stworzyłam listy moich ulubionych coverów, ale od czego są wakacje, jak nie od nadrabiania zaległości.

Mój przeuczony mózg wybrał dzis dla Was dwa coverowe smęty. Czasami dobrze jest się zrelaksować przy melancholijnym brzmieniu i powrócić z normalnym biciem serca do książek. 



Ostatnio kusiły mnie rytmy lat 80-tych, jednak dziś przeróbki wielkich hitów z lat 90-tych. Chris Isaak i jego "Wicked game" zawsze przyprawia mnie o ciarki. Utwór ten doczekał się wielu coverów i jakoś w 99,9% przypadkach je kupuję. Dziś dla Was wersja w wykonaniu Irlandczyka Jamesa Vincenta McMorrow.  


Dwa lata później, w 1993 roku, szlało się do przeboju Haddaway "What is love". Naprawdę nie sądziłam, ze można tę piosenkę przerobić na wolną, miłosną balladę. Nie wierzycie? Posłuchajcie wykonania Jaymesa Younga.


czwartek, 19 czerwca 2014

Ocieplanie klimatu

photo: Shanna Fisher
Co powiecie na krótką wycieczkę do Connecticut? Cóż, w sumie to nie macie wyjścia. ;) Lia Ices (właściwie Lia Kessel), to kolejna przedstawicielka muzyki z rodzaju: kocyk + herbata/wino. Osobiście chętnie sięgam po muzykę, której głównym atutem jest wokal, a oprawa muzyczna, czy to gitara, czy fortepian, jest jedynie przyjemną otoczką.  

Lia jest często porównywana, przez krytyków, do artystów takich jak Cat Power czy Kate Bush, jednak wciąż Lia pozostaje poza światem komercyjnym ... i w sumie może i lepiej, bo ma to swój urok.


Moja przygoda z Lią zaczęła się od jej drugiej płyty Grown Unknown, a konkretnie od kwałka "Little Marriage". Wciąż jest to moja jedna z uubionych piosenek, gdzie w genialny sposób wykorzystano róznego rodzaju grzechotki, tamburny, cymbałki i pstrykające palce, a to wszystko zwieńcza wysoki i intrygujący wokal. Warto dodać, że magazyn Pitchfork, który często jest bezlitosny, gdy przychodzi do recenzjonowania nowych albumów, dał temu krążkowi wysoką notę 7.2/10.




W dorobku Amerykanki znajdują się na razie dwa albumy, ale zmieni się to 16 września -premiera płyty Ices, z której możemy posłuchać już pierwszego singla zatytuowanego "Thousand Eyes". Moje uszy stwierdzają, iż Lia lubi eksperymentować i każda płyta wnosi coś nowego. Po przesłuchaniu wyżej wspomnaniego singla,  mam wrażenie, że ta nowa płyta będzie znacznie pogodniejsza i możliwe że kocyk okaże się być zbędny. 


piątek, 13 czerwca 2014

Relax, take it Eazy

Dzisiaj mam dla Was odrobinę białego hip-hopu. Posiadaczem dość zobowiązującego przydomka "James Dean of rap" jest, pochodzący z Kalifornii, Gerald Earl Gillum, znany jako G-Eazy i to właśnie o nim powiem Wam słów kilka. Postaram się za bardzo nie rozpisywać (w prawdzie zawsze jak tak powiem, to wychodzi mi tasiemcowej długości post, cóz... zobaczymy).


G-Eazy już od wczesnych lat interesował się muzyką. Na studiach był członkiem zespołu Bay Boyz i też w tamtym czasie wypuścił swój pierwszy album The Epidemic LP (2009). W sumie jak na tak młodego wykonawcę (Gerald ma 25 lat), dorobek trzech płyt w przeciągu 5 lat naprawdę imponuje. O G-Eazy zrobiło się głośno, gdy świat usłyszał piosenkę "Runaround Sue" (tak, był taki przebój w latach 60-tych). Cała zabawa polega na tym, że G-Eazy połączył pop'owy oryginał z rapem. Trzeba przynać, efekt jest interesujący. 

"Far Alone" na chwilę obecną jest moim ulubionym kawałkiem przystojniaka z USA. Chwytliwy, letni beat w tle, specyficzny styl rapowania G-Eazy i doskonale wpleciony wokal Jay Ant.


Ciekawe jest również to, że mało która piosenka jest wykonywana tylko przez G-Eazy. Tak na oko humanisty powiedziałabym, że 95% jego utworów jest kolaboracją z artystami zarówno wielkiego kalibru, jak i tymi mniej znanymi (przynajmniej ja o nich jeszcze nie słyszałam). 
To co najbardziej podoba mi się w muzycę, którą tworzy G-Eazy, jest oprawa wokół wokalu. Wyważone beaty, przeplatająca się elektronika, a przede wszystkim to, że piosenki są od siebie różne. Przykładem może być utwór "Let's Get Lost" ft. Dewon Baldwin z przewijającym się słodkim, żeńskim głosem, czy mocniejszy i mroczniejszy "Lotta That" ft. A$AP Ferg i Danny Seth.  PS. Dla fanów teledysków polecam "Almost Famous" i "I Mean It" ft. Remo.




sobota, 7 czerwca 2014

Duet podwójnie kojący

Dziś parę słów o kolejnej polskiej świeżynce, która oferuje elektronikę, a dokładnie eksperymentalny pop z angielskim wokalem. Mowa o zespole Oxford Drama, który miałam okazję usłyszeć na żywo parę dni temu. 

Oxford Drama to wrocławski duet damsko-męski w składzie Magłorzata Dryjańska i Marcin Mrówka. Zespół jest naprawdę młody, gdyż powstał w lutym bieżącego roku. Dwa miesiące później już pojawiła się EP-ka, którą możecie posłuchać tutaj. Ktoś może powiedzieć, że obecnie polski rynek przesycony jest podobnymi zespołami, a nawet electro-duetami, jednak głos Małgosi jest tak ciepły i delikatny, że nie mogłam się oprzeć. Niektóre utwory mają iście eksperymentale brzmienia, jak choćby kawałek "Endeavour". Widać, że nie brakuję im muzycznej fantazji i oby tak dalej! Natomiast, mnie chyba najbardziej urzekł kawałek "Asleep/Awake" z kojącym wokalem i miękkimi syntezatorami.


Oxford Drama zaplusowało sobie u mnie wykonem na żywo, który według mnie brzmi nawet lepiej niż na płycie. Scena to ich świat, mimo iż zachowują się na niej bardzo skromnie (ale za to w uroczy sposób). Podczas koncertu (jako support przed kanadyjskim zespołem TRUST), duet wykonał również cover, który całkowicie zawładnął moimi uszami. Zastanawiacie się czyja to była piosenka? Cóż, mam ten sam problem... piosenkę znam, ale już kolejny dzień się głowię, czyj to był kawałek. Jednym z moich typów jest Tame Impala (w sumie jak się okazało, jest to jeden z zespołów, którymi się Oxford Drama inspiruje, więc kto wie... może moje uszy węszą w dobrą stronę. Kiedyś rozgryzę tę zagadkę). Tymczasem czekam na album i życzę Oxford Drama jak najlepiej. 

"lying in your bed, I'm half asleep, half awake" 
Oxford Drama, klub Fabryka, Kraków 4.06.2014
Jeszcze parę słów o koncercie Trust - dwa koncerty w cenie jednego, a mianowicie chillowanie na ławce i słuchanie soundcheck'u. Były barierki, były siniaki, były autografy i była energia (zakwasy miałam przez dwa dni!). Dziękuję Ewie za cudowne towarzystwo :)  (PS na jej blogu możecie również przeczytać parę słów o koncercie). Robert Alfons (wokalista Trust)  po raz kolejny zaznaczył, że kocha Polskę pisząc na Twitterze, że kocha Polskę i może właśnie tą miłością zakończę ten post i powrócę do stresowania się nadciągającymi egzaminami.