czwartek, 27 marca 2014

Cover part. 4

Minęło już trochę czasu od opublikowania ostatniego wpisu poświęconego coverom. Tym razem stwierdziłam, że na warsztat wezmę wielkie hity aka piosenki puszczane z dużą częstotliwością na wszystkich stacjach radiowych. Jak wiadomo typy coverów są dwa (można by wyróżnić jeszcze jakieś podgatunki, ale mniejsza z tym). Mogą być to po prostu piosenki, zaśpiewane przez innego wykonawce, ale bez wprowadzania jakiś większych zmian albo można zastosować drastyczne metody i przykładowo z szybkiego kawałka zrobić sentymentalną balladę. Dziś będzie dominować ta druga opcja - "drastyczna". Oczywiście występują również przypadki przerobienia powolnego utworu na bardziej rockowy, ale o tym to może napiszę innym razem. Moja hojność nie zna granic i dostaniecie dziś dwa covery oraz jeden cover ekstra, muśnięty mash-up'em (umiejętne połączeniem ze sobą dwóch (lub więcej) piosenek). Wystarczy już tych wypocin, czas na muzykę!

Na początek hit z 2013 roku. Przeboju zespołu Daft Punk "Get Lucky" zapewne nie trzeba nawet przypominać. Jakaś szufladka w waszym mózgu będzie ją przechowywać przez wiele lat waszego życia, więc nie ma co panikować, bo  zapewne będziecie w stanie ją odtworzyć w dowolnej chwili. Zdarzają się jednak sytuacje, kiedy piosenka po 'en-tym' przesłuchaniu po prostu nam się "przejadła". Dlatego właśnie wtedy, dobrze jest sięgnąć po inną wersję lubianego przez nas utworu. Im większy hit, tym więcej coverów w śmietnikowych Internetach. Jednak często można znaleźć perełki takie jak wykonanie "Get Lucky" przez Daughter, która w tym roku zagra na Open'erze. Jest powolnie, z klasą, kobieco i magicznie.



Odnoście Miley Cyrus i jej twórczości nie będę się za wiele wypowiadać. Mogę natomiast podzielić się moją teorią, iż jej piosenki śpiewane przez innych artystów brzmią o wiele lepiej. "Wrecking ball" doczekało się wielu parodii, jednak zespół London Grammar potrafił nadać tej piosence zupełnie nowy, a zarazem urokliwy wygląd.


Na zakończenie cover w połączeniu z mash-up'em. Popowy przebój Kylie Minogue "Slow" w wykonaniu Alt-J, którzy jako podkład użyli melodii z kawałka Dr. Dre ft Snoop Dogg "Still D.R.E". Cover jest tak dobry, że za pierwszym razem nie miałam pojęcia jaki utwór jest przerabiany. :D



sobota, 22 marca 2014

Sześciopak z Kanady


Jakby co, to nie moja wina, że znowu będzie trochę syntezatorów, Kanada najwyraźniej dobra jest w te klocki. Zespół Austra, o którym dziś będzie mowa, pochodzi z Toronto, (w którym obecnie termometry pokazują parę kresek poniżej zera ~ pogodynka Dżoana). Brrr! U nas już wiosna, ale zapewne wciąż niektórzy z Was mają zastane kości, może Austra pomoże Wam je rozruszać.

Austra to dość interesująca mieszanka. Wokal Katie Stelmanis, która ma łotewski korzenie, jest bardzo charyzmatyczny. Zapewne jednym z czynników, które miały na to wpływ, była nauka śpiewu operowego. Głos Katie posiada ciekawe drżenie, co tym bardziej sprawia, że Austra wyróżnia się na tle innych zespołów. Gdy będziecie za chwilę słuchać paru utworów, to bez problemu powinniście wyczuć wibracje w jej głosie. Początkowo skład zespołu był trzyosobowy: Katie, Maya Postepski na perkusji (a także współzałożycielka zespołu TRUST) oraz Dorian Wolf (basista). Później dołączyła kolejna trójka (Sari i Romy - chórki, Ryan -keyboard), która jeszcze bardziej ubarwiła zespół. 

Pochwalę się, że miałam okazję być na koncercie Austry, która była w trasie promującej swój najnowszy album Olympia. Żeby było zabawniej, to był jedyny koncert, na który wybrałam się w butach na 8cm obcasie. (tak, wiem... ;D) Naprawdę nie liczyłam, że koncert będzie aż tak energiczny, a prawda jest taka, że w warszawskim Basenie podłoga wręcz falowała!, a lampy-meduzy były zachwycające! Przynajmniej dzięki paru centymetrom byłam w stanie zrobić lepsze zdjęcia. Jednym się nawet z Wami podzielę. 

Austra, 22.10.2013, Basen, Warszawa / autor: Dżoana 
Teraz czas na piosenki. Jeśli chodzi o pierwszy album Feel it Break (2011), to możliwe, że znacie utwór "The Choke" albo "Lose it" (ten drugi pojawił się nawet w jednym z odcinków serialu Dr House). Jednak najbardziej rozpoznawalnym utworem jest (według mnie) "Beat And The Pulse", należy on do tych z rodziny dark/new wave. Mamy dużą dawkę syntezatorów i klawisze niczym bicie dzwonów oraz głos Katie, który miejscami wznosi się na wyżyny operowe. 


W drugim albumie zakochałam się od pierwszego usłyszenia (w pierwszym też). Aż się sama sobie dziwię, że nie posiadam jeszcze tych albumów w moich zbiorach.  Czasem naprawdę ciężko jest wybrać tylko jeden utwór, ale zdecyduję się na "We Become", bo zawiera wers, który wyjątkowo przypadł mi do gustu 
A coward's crown / please raise it high... ~


PS O zespole Austra wspominałam już wcześniej. Klikając tutaj -> Cover part.2 <- możecie posłuchać Austry wykonującej cover "None of them" autorstwa Robyn. 

środa, 19 marca 2014

Przyjemne downtempo

Ten brodaty pan na zdjęciu obok to Nicholas James Murphy, o którym pewnie mogliście słyszeć, ale pod pseudonimem artystycznym - Chet Faker. Australijczyk doskonale połączył swój niski głos z elektroniką. Mimo iż jestem wielką fanką elektroniki, to w przypadku albumu studyjnego Thinking in Textures to nie elektronika, ale głos Cheta mnie najbardziej zachwyca.

(Teraz będzie niewielki słowotok, więc może lepiej czytajcie co drugie słowo.)

Downtempo jakie proponuje nam Chet Faker, jak na mój gust, jest dość specyficzne. Mamy bowiem do czynienia z niskim wokalem i liryczną formą utworów. Osobiście po przesłuchaniu całej płyty uważam, że niektóre wstawki w piosenkach, są po prostu niepotrzebne (mam tu na myśli m.in wysoki dźwięk w przyjemnie basowym kawałku, który mi po prostu nie odpowiada). Dlatego słuchanie niektórych utworów może wydać się nieco mniej przyjemne dla ucha. *Ależ, ja się czepiam*. Jednak i tak uwielbiam Cheta, a za każdym razem, gdy usłyszę jedną z jego piosenek w kawiarni czy sklepie, cieszę się jak małe dziecko, które właśnie dostało nową zabawkę. (W sumie takie uczucie towarzyszy każdej piosence, którą lubię, i którą usłyszę w miejscu publicznym ;D). Dziś znowu będą trzy utwory, bo zdecydowanie należy się odrobinę więcej uwagi temu brodatemu Australijczykowi. Ready, steady, GO!


Kojarzycie może utwór Blackstreet ft. Dr Dre "No diggity"? Utwór do szybkich nie należy, co wykorzystał Chet robiąc z tego doskonały kawałek z chropowatym i szepczącym wokalem. 


Chet współpracował również z innym Australijczykiem - Flume. Razem nagrali parę (bardziej elektronicznych) perełek jak "This Song Is Not About A Girl" czy "Drop the Game". Na zakończenie informacja, że kolejny album Australijczyka Built on glass ukaże się 11 kwietnia 2014 roku. Niedawno poznaliśmy kolejny singiel "1998", który pojawi się na nowym albumie Fakera. Jak dla mnie miła niespodzianka. Płyta zapowiada się obiecująco.

niedziela, 16 marca 2014

Skośne oczy vol.1

Odrobina egzotyki nikomu nie zaszkodzi... (mam nadzieję). Dziś zamoczymy trochę futomaków i hosomaków w sosie sojowym. Daniem głównym będzie bowiem japońska odmiana rocka & pop'u (j-rock / j-pop), na przykładzie niesamowitego MIYAVI, który jednak coraz bardziej odchodzi od wzorców japońskich (m.in od śpiewania w języku ojczystym) i przesiąka światem zachodnim. 

Początkowo Miyavi miał być piłkarzem, ale wiecie jak to bywa ze sportem, jedna kontuzja i trzeba zmienić plan na przyszłość o 180 stopni. Padło na muzykę. Karierę zaczynał jako gitarzysta w zespole Due le Quartz (używał wtedy pseudonimu Miyabi). Gdy zespół się rozpadł, zmienił nick na Miyavi i rozpoczął karierę solową. Do roku 2005 twórczość MYV koncentruje się stricte w okolicach j-rocka, później zaczął dodawać elementy j-popu, glam rocka i hip-hopu. Dość szybko zdobył popularność w całej Japonii, ale nie zamierzał na tym zakończyć. Wyjechał więc do USA, aby nauczyć się języka angielskiego i tańca. Trzeba przyznać, że ambitny chłopak... no i jaki utalentowany. Wystarczy posłuchać i zobaczyć jakie cuda on robi z gitarą! Tutaj mała próbka zdolności -> MIYAVI 'What's my name?' 

Powiem szczerze, że ciężko było mi przebrnąć przez piosenki śpiewane w 100% po japońsku i to zwłaszcza te bardziej rockowe (dlatego Wam też tego oszczędzę). Nie ma co ukrywać, wyjazd do USA odegrał ogromną rolę w światowej karierze Miyavi. Teraz utwory mają więcej angielskich wstawek bądź są w całości śpiewane po angielsku. Dziś zaprezentuję utwory z najnowszej płyty Miyavi (2013), gdyż wydają mi się bardziej przystępne dla osób, które po raz pierwszy będą mieć styczność z azjatyckimi klimatami (nie licząc sushi).

PS Miyavi już za tydzień (23 marca) zagra w krakowskim klubie Studio. Bilety 130zł (no chyba, że ktoś chcę VIP za 300zł). 

Utwór "Horizon" z chwytliwą melodią i piękną gitarą (również wyglądowo ;)) 

Wieczorami, tzn po 23:00 (+18 wiek) polecam kawałek "Secret". 


środa, 12 marca 2014

Jeden zespół, dwa wokale


Środa to trochę taki dzień-paradoks. Z jednej strony czujemy się zmęczeni, chcemy usiąść na chwilę i się zrelaksować, z drugiej strony chcemy, jednak przyśpieszyć czas, bo do weekendu pozostały tylko dwa dni. Dziś skuszę się na tą pierwszą opcję (zmęczona nie jestem, ale relaks zawsze wskazany, zwłaszcza w towarzystwie nowej muzyki ~ dr Dżoana). 
Zastanawialiście się kiedyś jakbyście nazwali swojego dinozaura? Mi podpowiedział zespół pochodzący z Australii, który posiada chwytliwą nazwę Snakadaktal. Teraz tylko muszę zdobyć dinozaura... chyba będę musiała zadowolić się pluszową wersją.

Przeważnie, gdy mamy do czynienia z zespołem wieloosobowym, to tylko jeden członek odpowiedzialny jest za śpiew, pozostała część ekipy co najwyżej bawi się w chórki. W Snakadaktal mamy natomiast dwóch wokalistów: Phoebe i Sean'a. Resztę zespołu uzupełnia trzech chłopaków Joseph, Jarrah i Barna. Miło jest popatrzeć, a raczej posłuchać, że młodzi ludzie, jednak potrafią wykonywać pracę grupową. Skoro miał być relaks, to zacznijmy wolnym kawałkiem "The Sun II". Galopujące bębny na początku, lekko zgrzytająca gitara oraz Sean na wokalu (z odrobiną Phoebe w tle). Według mnie piosenka bardzo dobrze prezentuje się pod względem melodyjnym, a to zawsze przemawia do mnie najbardziej.


Drugi utwór "Dance bear" jest bardziej żywy i bardziej dream-pop'owy. Tym razem mikrofon należy do Phoebe, którą supportuje Sean. Intro przy częstym odtwarzaniu może wydać się odrobinę irytujące, ale uznajmy to za mało istotny szczegół. Początek piosenki zaczyna nam się dość powoli, jednak potrzeba tylko paru sekund, by talerze poszły w ruch, a całość została zwieńczona solówką na gitarze elektrycznej. Cóż mi pozostaje do powiedzenia: Snakadaktal to taki przyjemny dinuś :D



niedziela, 9 marca 2014

Rockowa (nie)orkiestra

Pewnie już trochę macie dość elektroniki, którą nadmiernie promuję, no cóż... dam Wam odetchnąć, ale nie na długo ;) Manchester Orchestra, ani nie pochodzi z Manchesteru, ani nie jest orkiestrą. Nie wiem w sumie ile osób jest wymaganych, aby stworzyć orkiestrę, ale Manchester Orchestra składa się z pięciu gentlemanów: Roberta, Chrisa, Tima oraz Andy'ego x2. Żeby nie było wątpliwości, panowie pochodzą z Atlanty, USA, ale nazwa zespołu odnosi się do angielskiego miasta oraz hrabstwa Manchester. Muzycy tłumaczą, że właśnie tam powstało wiele świetnych zespołów jak The Smiths, Joy Division, Oasis, New Order itd. Zaskoczę Was pewnie faktem, że Manchester Orchestra to zespół rockowy... w prawdzie trochę indie jest, ale tak jak już kiedyś mówiłam 'indie' dodają teraz do wszystkiego. Jest nawet indie metal jakby to kogoś zastanawiało, a był zbyt leniwy, żeby sprawdzić w Google. Wracając do tematu głównego, Amerykanie z Manchester Orchestra tworzą zarówno mocniejsze utwory, jak i kawałki o mniejszej sile rażenia aka melancholijne, a także spowalniacze w wersji ballad rockowych, które często nabierają tempa dopiero pod koniec piosenki.


Może zacznijmy od wolniejszych kawałków. Często odnoszą się one do Boga, przemijania, utracenia kogoś bliskiego. Takie trochę smuty, a że mam zbyt dobry nastrój to zgrabnie przejdę do tych piosenek z serii 'wolne, ale się rozkręcą'. W sumie "Where have you been?" też jest w jakimś stopniu depresyjnym kawałkiem i poniekąd wpisuje się jeszcze do tych powolnych utworów, ale to co w niej uwielbiam do emocje jakie ze sobą niesie, dlatego o niej wspominam. Natomiast do bardziej rockowych i odrobinę mocniejszych piosenek należy "Virgin" z dość mroczną linią gitarową (w tym również basową), której towarzyszy dziecięcy chórek rodem z horrorów (bo ja oczywiście namiętnie oglądam horrory, więc się znam).


Na zakończenie kawałek "Shake it out", w którym pan wokalista lubi sobie pokrzyczeć...w sumie o Bogu też coś tam wykrzykuje. Pierwszego kwietnia 2014 roku pojawi się czwarty album studyjny Manchester Orchestra zatytułowany Cope, więc po cichu (krzycząc ;D) liczę na kolejne dobre, gitarowe brzmienia. 



piątek, 7 marca 2014

Powiew świeżości z Polski


Trawa zaczyna się zielenić, ptaki wracają z voyagy, dlatego dziś jako pierwszy zwiastun wiosny (tak wiem, ze jeszcze zostało dwa tygodnie) na blogu pojawia się polska świeżynka - ATLAS AXIS

Lucy i Dymitr to rodzeństwo cioteczne, zakochane w muzyce od dzieciństwa. Poszukując muzycznych inspiracji, wreszcie wykształcili swoje gusta, a także styl, w którym zaczęli tworzyć. Przypadek Atlas Axis to taki muzyczny "związek" na odległość. Dymitr wyjechał bowiem do Londynu, a Lucy została w Warszawie. Pierwsze próby nagrania czegokolwiek do łatwych nie należały... wiecie jak to jest z rozmowami na Skype, a raczej z jakością połączenia. 


Po cichu kibicuję wszystkim młodym, polskim zespołom, które kochają muzykę i wiedzą jak ma wyglądać ich produkt. Atlas Axis jak dla mnie spełnia te kryteria. Na chwilę obecną zespół ma nam do zaproponowania jedynie utwór "Bird", dlatego cały mój dzisiejszy wywód kręci się wokół tej jednej piosenki. Kawałek jest z resztą bardzo apetyczny, zwłaszcza pod względem syntezatorów. Na początek dostajemy męski wokal, z dość wysokimi dźwiękami, które w dalszej części utworu przyjemnie zamieniają się w basowe brzmienie i doskonale sprawdzają się przy partiach śpiewanych razem z Lucy. Nie znam się na budowie ucha, ale moje jest dość cienkie, dlatego przeważnie przykuwam uwagę do dźwięków i rytmu, niż do śpiewanego tekstu, jednak tym razem słowa do "Bird" zasługują na pochwałę. 


Zespół bierze udział w konkursie SKODA Auto Music, który umożliwiłby im m.in. nagranie swojego materiału. Dlatego jeśli przyjemnie się Wam słuchało utworu "Bird" to możecie oddać głos na Atlas Axis pod tym linkiem

poniedziałek, 3 marca 2014

Dobry bas, ściany drżą / *taka taka uugrh!*


Połączenie niemieckiego rocka progresywnego & elektroniki lat 60-tych. Mmmm brzmi pysznie! No dobra... może trochę przerażająco. Krautrock (bo tak właśnie się nazywa ten cudny gatunek muzyczny) to jedynie inspiracja dla oryginalnie brzmiącego zespołu Fujiya & Miyagi. Zrobiło nam się trochę egzotycznie, ale niestety będę musiała Was rozczarować, bo żaden z panów nie jest skośnooki. Zespół pochodzi z Brighton (UK), a w jego skład wchodzą: Steve Lewis, David Best, Matt Hainsby (gitara basowa) i od 2008 roku także Lee Adams. 

Jeśli chodzi o nazwę zespołu, to drugi człon został zaczerpnięty od bohatera Karate Kid, a dokładnie od Kesuke Miyagi. Natomiast Fujiya to po prostu nazwa... japońskiej marki sprzedającej sprzęt stereo. Jak widać kreatywności panom nie brakuje, odnosi się to również do muzyki jaką tworzą.


Tym razem mamy do czynienia z szepczącym, basowym wokalem (podobno kobiety preferują niższe głosy męskie hmmm...) oraz dużą, dużą daaawką basowej gitary. Teraz biję pokłony mojemu czeskiemu wzmacniaczowi, w którym mogę sobie podkręcić bas to tego stopnia, że ściany drżą, a sąsiedzi planują krwawą zemstę wiertarkowo-remontową w sobotni poranek. Tytuły i słowa piosenek Fujiya & Miyagi cóż, jeszcze raz pochwała dla kreatywności! Zacznijmy od utworu "Collarbone". Temat dość ambitny - obojczyk, no lepszej części ludzkiego ciała chyba nie mogli wybrać ;D Co więcej, w dalszej części piosenki poznajemy całą anatomię człowieka:
...shin bone connected to the knee bone
knee bone connected to the thigh bone
thigh bone connected to the hip bone
hip bone connected to the back bone
back bone connected to the collarbone


Można również śpiewać o deserze lodowym z owocami i śmietaną (ang. knickerbocker glory) "Knickerbocker" albo o owijaniu w bawełnę (ang. pussyfooting)...  i to owijają tak dobrze, że piosenka, jak dla mnie, brzmi wręcz erotycznie... Ummm no to by było chyba na tyle. Zostawiam Was z muzyką :)

*I’m head over heels with you, so no more pussyfooting with you, taka taka taka taka uugrh*