Były winyle, były kasety, były płyty, format mp3, aż wreszcie pojawiły się w internecie muzyczne biblioteki zawierające nieskończoną ilość utworów, których i tak nie jesteśmy w stanie przesłuchać.
Nie trzeba sprawdzać statystyk aby zauważyć, iż w ostatnich latach sprzedaż płyt spada. Źródła problemu można by się doszukiwać w piractwie internetowym, które towarzyszy nam od kilkunastu lat, jednak teraz na horyzoncie pojawiło się nowe zagrożenie dla artystów - streaming.
W ciągu ostatniego roku mogliśmy zaobserwować nowe zjawisko w świecie muzyki. Tydzień albo dwa tygodnie przed pojawieniem się nowej płyty na półkach sklepowych, mamy możliwość odsłuchania nowego albumu w internecie. Artyści sami postują link do "stream'u" ich nowego krążka. Ale czy aby na pewno tego rodzaju zabieg ma pozytywny wpływ na rynek?
Często bywa tak, że w dniu premiery płyta trafia na serwisy streamingowe typu Spotify, gdzie przy stosunkowo niewielkiej miesięcznej opłacie możemy słuchać tego albumu, czy setek innych, bez ograniczeń. Podobno każde odtworzenie piosenki to zysk dla artysty..., lecz prawda jest taka, że tych odtworzeń musiało by być miliony bądź miliardy. Nie oszukujmy się, ale na taką liczbę odsłuchań mają jednie szansę "najwięksi" artyści promowani przez media, co jest równoznaczne z "zabiciem" nowych muzyków.
Zachęcam do przeczytania artykułu, który pojawił się na stronie Gazety Wyborczej pt.
Nie uważam żeby korzystanie z tego rodzaju serwisów było czymś złym. Sama z nich często korzystam tworząc między innymi własne playlisty. Jednak z szacunku do artystów, po przesłuchaniu albumu i zakwalifikowaniu go jako 'dobrego', decyduje się na jego zakup w wersji namacalnej tzn. płyty. Jestem ciekawa jakie są wasze przemyślenia na ten temat.