piątek, 30 maja 2014

Skandynawski art rock

Podobno słońce do nas wraca, więc korzystając jeszcze z chłodniejszej pogody, dzisiejszy post osadzę w klimatach skandynawskich. Ilość duńskich artystów, którym udaję się zaistnieć na światowym rynku muzycznym (albo przynajmniej na europejskim), wciąż się powiększa. Do tej grupy należy między innymi zespół Mew, który swoją działalność rozpoczął 20 lat temu. Co grają? Wiele rodzajów rocka: indie, alternatywny, post, symfoniczny, a nawet shoegeze. Natomiast, sami muzycy określają tę mieszankę mianem "pretensjonalnego art rocka".


To co według mnie jest dość charakterystyczne dla zespołów duńskich, czy też generalnie ze Skandynawii, to wokal. Mam tutaj głównie na myśli  męskich wokalistów, którzy bardzo często śpiewają wysokie dźwięki, balansując na granicy z falsetem, jak na przykład robi to Vinnie Who (przedstawiciel duńskiego pop'u) czy właśnie Jonas Bjerre z Mew. Warto też zaznaczyć, że większość skandynawskich zespołów stara się jednak śpiewać w języku angielskim, gdyż to zwiększa ich szansę na zdobycie popularności za granicą.

Chwytliwy kawałek "Special" ostatnio dość często pojawia się na mojej playliście (jakby co to, mam ustawione na losowe odtwarzanie piosenek). Moją propozycją dla Was, będzie jednak "Am I Wry? No.", poniekąd ten utwór już by można zaliczyć do staroci, bo powstał w 2003 roku, wystarczy w sumie obejrzeć wideo, żeby to dostrzec.


Znaczny wzrost popularności zespołu nastąpił, gdy Mew supportowało na koncertach zespoły takie jak R.E.M czy Nine Inch Nails. Dotychczasowy dorobek duńskich chłopaków to pięć albumów + jedna składanka ich największych hitów, i to właśnie tę kompilację zatytuowaną Eggs are Funny z 2010 roku polecam Wam na początek (o ile w ogóle chcecie się zagłębiać w ich twórczość). Osobiście rozkoszuję się wolniejszymi, bardziej melancholijnymi kawałkami w wykonaniu Mew, jak na przykład "Comforting sounds". Piosenka trwa ponad 8 minut, ale pięknych minut. Intro towarzyszy przyjemna gitara, później dołączają smyczki, by na końcu powstał punkt kulminacyjny z perkusją na czele. Można się rozmarzyć :) 


* Przypominam, że po prawej stronie bloga znajdziecie rozpiskę koncertów, festiwali oraz płyt na 2014 rok. Dodatkowo, możecie posłuchać jednej z czterech playlist (albo wszystkich :D). Do wyboru macie: beat out the rhythm (z utworami, które pojawiły się na blogu), na kolejnej playliście znajdują się remiksy, dubstep i chilling - bo jak szaleć to szaleć, a odważnym polecam raczkującą jeszcze listę k-pop'ową. Natomiast, klikając w link do mojego profilu na SoundCloud, dostaniecie bardzo miszmaszową listę, że chyba nawet sama nie potrafię jej ogarnąć. Zapraszam :) 

wtorek, 20 maja 2014

Summerish pop vibe

Ciepło się zrobiło, więc i coś rytmicznego i lekkiego powinno się w słuchawkach znaleźć. Dlatego dziś proponuję zakosztować muzyki popularnej aka pop aka ulubiony gatunek muzyczny większości stacji radiowych. Pop chyba najłatwiej wpada w ucho...cóż nie moje, ale jestem wyrozumiałym człowiekiem (chyba ;D). Na co dzień pop wydaje mi się zbyt słodki, a w końcu powinnam unikać cukru, więc wolę sobie dodatkowo nie słodzić. Jednak przy ładnej pogodzie, człowiek cieszy się słońcem, ma ochotę spędzać czas na świeżym powietrzu (krakowski smog pozdrawia wszystkich czytających ten post), więc nawet jakaś wesoła pop'owa melodyjka w głośnikach nie zaszkodzi. Nie przedłużając, dziś posłuchamy amerykańskiego muzyka o kubańskich korzeniach, czyli Cris Cab.
Powiedziałam muzyka pop, a tak naprawdę mamy tutaj do czynienia z fusion, bo w muzyce jaką tworzy Cris, przeplatają się elementy zarówno soulu, jak i reggae. Na początek, żebyście się wczuli, proponuję kawałek "Loves Me Not" z najnowszego albumu Crisa.


Cris w wieku pięciu lat ubłagał rodziców i dostał swoją pierwszą gitarę. Trochę wstyd się przyznać, ale ja w wieku pięciu lat mogłam jedynie się pochwalić talentem, jakim było rozbrajanie ludzi uśmiechem... cóż. Dziesięć lat później, Cris miał pierwszą sesję w studiu nagraniowym. Pierwszych demo słuchał sam Pharrell Williams, jednak podobno to jeszcze nie było to. Minęło parę lat i Cris zaraził ludzi swoim optymizmem. Stworzył sporo coverów, które przykuły uwagę publiki. Również ponowne spotkanie z Williamsem okazało się bardziej owocne. Obecnie 21-letni Cris nagrał piosenki m.in z Wyclef Jean, Big Sean, Mike Posner czy z wcześniej wspomnianym Williamsem. Ich wspólny utwór "Liar Liar" z 2013 roku, jest przyjemny, pachnie latem i z łatwością wpada w ucho.


A na deser cover, bo dawno żadnych nie było. Jedna z najbardziej wakacyjnych piosenek, czyli "Pumped Up Kicks" w trochę innej aranżacji, ale wciąż bardzo optymistycznej, z nutą soulu i reggae w powietrzu. A teraz słuchawki na uszy i na spacer. No już, już! ( chyba, że czytacie tego posta o 3 w nocy, wtedy nie musicie ;)).

wtorek, 13 maja 2014

Recenzje albumów vol. 1

Rozpoczynam nowy cykl postów, a dokładnie recenzji płytowych. Parę słów tytułem wstępu. Jak wiadomo, każdy ma inny gust (inaczej byłoby nudno). Niektórzy mogą się zachwycać piosenką, dla innych ten sam utwór wyda się przeciętny, a trzecia grupa uzna kawałek za słaby i nudny. Tak samo jest z albumami, a może nawet sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana. Według mnie coraz trudniej jest znaleźć album, na którym spodobają nam się (prawie) wszystkie piosenki. Jak na razie rok 2014 przyniósł mi więcej płytowych rozczarowań, niż zachwytów, ale mam nadzieję, że szybko się to zmieni. Mimo wszystko zdecydowałam się na pisanie krótkich recenzji płytowych. Koncepcja narodziła się w dniu, kiedy zdecydowałam się założyć tego bloga. Jak widzicie musiało minąć parę miesięcy, aby pomysł został wreszcie zrealizowany. Osobiście nie przepadam za recenzjami typu 'track by track', bo jak wspomniałam, każdy ma własne zdanie na temat danego utworu. Chociaż jestem szczegółowcem, to moje recenzje będa raczej ogólne, ale wspomnę o paru kawałkach, które najbardziej przykują moją uwagę. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Na początek recenzje dwóch płyt. Każda z innej bajki, ale według mnie obie trzymają poziom.


Chet Faker  - Built on Glass 


Drugi album w karierze Cheta Fakera jest bardziej stonowany i może też dlatego bardziej przypadł mi do gustu. Built on Glass to doskonała płyta zarówno do włącznia "w tle", jak i do wsłuchania się i przeprowadzenia głębszej analizy piosenek. Na krążku pojawiają się kawałki trwające mniej niż dwie minuty, które spełniają rolę przerywników, albo przy mojej interpretacji, po prostu zapowiedzi naprawdę dobrej piosenki. W niejednej kawiarni moje uszy wyłapały utwory Cheta Fakera w głośnikach. Nie ma więc co ukrywać, bo chilling w wykonaniu Australijczyka sprawdza się idealnie przy filiżance kawy. Chet po raz kolejny pokazuje, że bazując głównie na samym wokalu, można stworzyć dobrą płytę, która w tym wypadku jest jedynie okraszona elektroniką. Built on Glass jednak wciąż zaliczam do albumów specyficznych i nie najłatwiejszych dla masowego odbiorcy. Mimo to ja się mile zaskoczyłam.

Utwory warte uwagi: "1998","Talk is cheap", "Melt" ft. Kilo Kish.
Ocena: 7/10

Chromeo  - White Women


Kanadyjczycy z duetu Chromeo wiedzą jak rozkręcić imprezę. Krążek White women można określić jednym słowem - funk. Jest to album, który już od pierwszej melodii zaprasza nas do tańczenia, a niektóre utwory mogą z nas zrobić wręcz króla parkietu. Jeśli ktoś lubi retro klimaty, disco z syntezatorami, to polecam zaznajomić się z najowszą twórczością Chromeo, bo album spokojnie mógłby powstać w latach 80-tych. Gościnnie na albumie pojawiają się Solange, Toro Y Moi oraz Ezra Koenig (wokalista Vampire Weekend). Rzadko kiedy zdarza się, żeby płyta zawierała tyle potencjalnych kandydatów na zostanie hitem. Utwory wręcz zarażają optymizmem. Jeśli komuś słońce nie wystarcza, to może piosenki z płyty (albo chociaż okładka) White women poprawią nastrój. 

Utwory warte uwagi: "Jealous (I Ain't With It)", "Hard To Say No",
 "Come Alive" ft. Toro Y Moi, "Frequent Flyer"
Ocena: 8/10

piątek, 9 maja 2014

Wine me

Kontynuując temat używek, poruszony w poprzednim poście, dziś skupię się bardziej na napojach zawierających znaczek % na etykiecie, bo według mnie muzyka, a konkretnie głos, Cat Power (Chan Marshall) jest idealnym towarzystwem do wypicia lampki wina. Chan obdarzona jest niskim głosem, a jej muzyka zalicza się do typu minimalistycznego. Dominuje bowiem wokal. Instrumenty, jak dla mnie, spełniają funkcję poboczną. Stanowią jakby tło do opowieści jaką chce nam przekazać Chan, dlatego głównymi instrumentami są zazwyczaj gitara i fortepian, które doskonale tworzą nastrój, i aż prosi się o zestaw wino+koc, zwłaszcza, że mamy cudowny, piątkowy wieczór.

W dorobku Cat Power znajduje się aż 10 albumów i według mnie, spokojnie na każdym z nich można znaleźć piosenkę doskonałą. Wiele z nich pojawiło się zarówno w serialach, jak i filmach ("Przerwane objęcia", "Stosunki międzymiastowe", "V jak Vendetta", "Juno").

Kariera Chan jest dość długa, więc nie obyło się bez wpadek, na które media czyhają na każdym kroku. Problem Chan związany był głównie z alkoholizmem (dlatego ostrożnie z tym winem przy słuchaniu twórczości Cat Power). Nie mnie oceniać i nie będę się zagłębiać w życie prywatne. Zmieniając temat. Z ciekawszych rzeczy można wspomnieć o sposobie wykonywania utworów na żywo. Dawniej Chan zaczynała wykonywać piosenki nagle, gwałtownie bez żadnego wstępu, i tak samo nagle się kończyły, nie było płynnego przejścia pomiędzy utworami. Nazwałabym to chaotycznym, zmiksowanym przejściem z jednej piosenki w drugą. Obecnie piosenki wykonywane są z większą precyzją i odpowiedzialnością. A od którego utworu najlepiej zacząć? Trudne pytanie. Nawet bardzo. Może powinnam wypisać z dziesięć linków do utworów  i byście sobie wybrali dwa kawałki do posłuchania, tak na chybił trafił? Hmmm. Nie przedłużając, dwie propozycje: "Hate", czyli nienawiść w połączeniu z zadziornym brzmieniem gitary, a przesłanie trąca, nie korkiem, lecz depresją.


Druga propozycja również nie jest pozbawiona melancholii, ale była to bodajże pierwsza piosenka Cat Power, w której się zakochałam, czyli "The Greatest".




piątek, 2 maja 2014

Drugs from Canada

Dziś się nieco rozpiszę, w końcu TRUST to mój ulubiony zespół z Kanady, więc ma specjalne przywileje. ;) Muzyka jaką tworzy TRUST (obecnie Robert Alfons), można bez problemu wpisać na listę używek (ale legalnych i niepowodujących problemów zdrowotnych). Parę utworów wystarczy, żeby poczuć się... inaczej. 

TRUST to dziecko kanadyjskiego miasta Toronto, grający synthpop w wersji dark. Z początkami powstawania zespołu związana jest Maya Postepski - perkusistka Austry (więcej o tym zespole możecie poczytać tutaj). Ten elektro-gotycki duet stworzył jedną z moich ulubionych płyt -TRST, którą posiadam w wersji namacalnej i która zresztą posiada iście przepiękną okładkę (TRST okładka). Z ciekawostek mogę dodać, że krążek był nominowany do JUNO Awards (kanadyjskie nagrody muzyczne) w kategorii 'najlepszy album elektroniczny'.

Znajomość z zespołem zaczęłam prawidłowo, bo od ich pierwszego singla "Candy Walls". Utwór 'najwolniejszy elektronicznie', ale niski głos Alfonsa robi swoje. Reszta piosenek z albumu, aż się prosi o umieszczenie na jakiejś party playliście. Syntezatory, energiczne beaty oraz 'space melody' idealnie współgrają z głebokim, od czasu do czasu mruczącym, wokalem.

Okazji żeby zobaczyć TRUST będzie aż trzy w tym roku. W Warszawie 9 maja w klubie Basen (zmiany ze względu na przesieniesie FreeFormFestival na październik, info z biletami pojawi się w poniedziałek) oraz w czerwcu: w Krakowie (bilet zakupiony^^) i Poznaniu. Jak mi zdradził Robert, koncerty promujące pierwszy krążek zespołu, które odbyły się w Polsce, wyjątkowo zapadły mu w pamięć. Uważa je za jedne z najlepszych spośród całej trasy i generalnie uwielbia grać w Polsce, także... będzie się działo!


Tym razem Kanadyjczyk przyjedzie do Polski ze swoim drugim albumem Joyland, który szczerze powiedziawszy robi na mnie mniejsze wrażenie. Nie wiem czy to dlatego, że Maya odeszła, czy z jakiś innych powodów, ale jak dla mnie elekronika została, natomiast element "dark" gdzieś się częściowo zapodział. Wartymi uwagi są na pewno "Four Gut", "Incabod", który się z czasem rozkręca, "Peer Pressure", "Capitol" i najlepszy moim zdaniem utwór "Rescue, Mister".


Jeśli ktoś nie wie, to się zaraz dowie, ale te trzy ostatnie piosenki już wcześniej ujrzały światło dzienne. Kto mnie dobrze zna, ten wie, że moje umiejętności stalkowania ludzi i wyszukiwania informacji nie mają granic. Robert Alfons, a tak naprawdę Robert Hiley, nagrał kiedyś album w zupełnie innym stylu, dlatego Hileya pieszczotliwie nazywam "wyjce kanadyjce", gdyż piosenki są powolne, jest dużo fortepianu, dominują wysokie dźwięki wokalu. Osobiście mam słabość do drugiej części płyty, którą możecie sobie z ciekawości posłuchać pod tym linkiem. Tak więc piosenki z młodości ładnie podrasowano i teraz stanowią tą lepszą część Joyland

A na zakończenie tego postu utwór, którego nie mogę się doczekać, żeby usłyszę w wersji live!